Rozdział 7

223 16 8
                                    

Noah i Beth siedziały na łóżku w swoim dormitorium, oparte o drewniany zagłówek. Nastała sobota, czyli mogły poleniuchiwać, nie wychodząc z pokoju. Rozmawiały więc o wszystkim i o niczym, muskając się ramionami.

- Słyszałaś już?

Wystękała Beth, jedząc jednego z rogalików, które zwędziły z Wielkiej Sali. Smith nieznacznie się skrzywiła, kiedy okruszki wylądowały na jej granatowym sweterku.

- Co znowu?

Westchnęła na myśl, że przyjaciółka opowie jej kolejną plotkę na temat kogoś, kogo w ogóle nie znała. Niewiele się pomyliła. Leniwym ruchem ugryzła kawałek swojego croissanta.

- Podobno ktoś chciał zabić Malfoya.

Smith zachłysnęła się ciastem. Próbowała złapać oddech, a gdy w końcu jej się to udało, zdała sobie sprawę z zaniepokojonego spojrzenia przyjaciółki.

- Już? Żyjesz?

- Ja żyję, ale on?

Noah zdziwiła się swoją reakcją. Nie podejrzewałaby samej siebie o coś takiego. Nie myślała by, że kiedykolwiek będzie martwić się o tego tlenionego blondyna. O osobę, która całe życie utrudniała jej normalne funkcjonowanie. Przecież to przez niego tyle razy płakała. Samotnie, czy w objęciach Beth. Ale przecież nigdy nie życzyła śmierci nawet najgorszemu wrogowi.

- Żyje. Gdyby było inaczej, już dawno by nam powiedzieli. Nie sądzisz?

Dziewczyna kiwnęła głową. Ale czy na pewno by powiedzieli? Skoro był to atak na terenie szkoły, może raczej woleliby uniknąć siania paniki? Chyba, że Malfoya wtedy nie było na terenie szkoły.

Nagle zdała sobie sprawę, co wydarzyło się wczoraj. Co ONA zrobiła. Ale przecież... Granger?! Miałaby zabić? Chociaż z drugiej strony miała motyw. Malfoy to świnia. Dla nich obu i nie tylko.

Zerwała się na równe nogi, łapiąc za głowę. Jak ona mogła dopuścić do próby morderstwa?! No jak?! Gdyby Hermionie się udało...

Merlinie! Co ja zrobiłam?!

Czuła na sobie wzrok Beth, ale nie przejmowała się tym teraz. Mogła wyjść na opętaną, ale miała to gdzieś. Musiała pomyśleć. Musiała uciec. Schować się przed samą sobą. Gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie.

Nogi same ją poniosły. Słyszała jeszcze za plecami wołania przyjaciółki, ale postanowiła je zignorować. Szybkim krokiem przemierzała korytarze Hogwartu, co jakiś czas skręcając w bok lub schodząc po schodach. Minęła też kilkoro uczniów, którzy nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi.

Wreszcie wyszła na zewnątrz. Chłodny wiatr targał jej włosami, gdy szła wzdłuż piaszczystego brzegu jeziora. Tu mogła zwolnić. Tutaj mogła być sobą i wreszcie zostać sama.

Wzięła do ręki kamyk, którym sfrustrowana rzuciła o taflę. Kilka kaczek nadal unosi się na powierzchni.
Szła więc dalej, byle daleko od zamku. Jak najdalej od zbędnych myśli i problemów.

Zbliżała się do Zakazanego Lasu. Nie chciała tam wchodzić. Wolała się nie narażać. Usiadła więc na piasku, opierając się o powalone drzewo.

Wreszcie sama. Zapatrzyła się w wodę. Delikatne fale wzbierały się, aby potem dopłynąć do brzegu. Ten widok ją uspokaja. Czuje się bezpieczna. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Ale czy na pewno? Teraz nic już nie jest pewne. Zawsze trzeba być czujnym. Nie wiadomo, kiedy będzie trzeba się bronić. Takie życie jej nie odpowiada. Życie w strachu i niepewności. Każdego dnia boi się o najbliższych. Że ich znajdą. A kiedy to nastąpi... wolałaby o tym nie myśleć.

Westchnęła cicho i otarła łzy. Udawała silną i odważną, aby w środku powoli się rozpadać. Tak bardzo się bała tego, co będzie. Chciała uniknąć błędów, ale czasem to niemożliwe. Każdy je popełnia. Wiedziała jak bardzo jest bezsilna. Jak bardzo szamocze się na uwięzi. Mimo to nie chciała się poddać. Udawanie silnej dobrze jej wychodzi. Może grać trochę dłużej.

Próbowała unormować oddech, co nie było takie łatwe. W końcu jednak udało jej się. Przetarła zapewne czerwone oczy cienkim rękawem sweterka. Zaczynało być jej zimno. Mogła wziąć jakieś dodatkowe okrycie. Wtedy jednak nie miała na to czasu. Nie zdawała sobie sprawy, jak długo siedziała na brzegu. Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi.

Objęła się rękami, postanawiając zostać jeszcze chwilę. Co jakiś czas wstrząsana dreszczami uparcie siedziała, wpatrzona w niebo. Przytulała się coraz bardziej do chropowatej kory drewna.

Powoli zapadała się w odmęty snu, otulona gwiazdami i szamoczącym nią wiatrem.

Nie chciała wracać do zamku. Do fałszywych ludzi. Do nauczycieli, obiecujących bezpieczeństwo. Do świata iluzji. Chciała być od tego daleko. Noc pod gwiazdami, chociaż zimna i mroczna zwiastowała spokój. Tak długo upragniony.

A ostatnim, co mignęło jej w ciemnościach były szare i bezdenne tęczówki. Tęczówki, które patrzyły wprost na nią.

Zawsze sam| Dracon MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz