Chapitre V

44 3 0
                                    

Kamerdyner zaprowadził Bessie do pomieszczenia, które miała od teraz na Bóg wie jak długo zajmować po czym oznajmił, że jutro o świcie dziewczyna oczekiwana jest w kuchni. Następnie wyszedł, a Élisabeth rozejrzała się dookoła.

Pokój był tej samej wielkości co ten, który zajmowała w domu rodzinnym jednakże ten dla odmiany pozostawał koszmarnie zagracony. Na trzy stoliki w tym została nałożona sterta śmieci: papierów, starych szmat i krzeseł wątpliwej jakości, łóżko nie miało nawet materaca- była sama rama, a obok niego leżała jakaś pleciona torba wypełniona bliżej nie wiadomo czym. Wtedy dziewczyna ucieszyła się, że wzięła ze sobą okrycie wierzchnie i dodatkowy zestaw ubrań, bo to miało się zapewne okazać jej jedynymi luksusami na najbliższe...

No właśnie, na co? Dni, tygodnie? Lata?

Mniejsza o to, pomyślała osiemnastolatka, teraz najważniejsze to trochę tu posprzątać i wyspać się przed jutrem.

***

Podczas, gdy szatynka starała się jak mogła aby przywyknąć do nowej sytuacji w jednym z pałacowych pomieszczeń rozgrywał się, o ironio, morderczy spektakl z jej wcześniejszych myśli.
Levi, jego kuzynka Julienne, jej służąca Corrine oraz kamerdyner patrzyli jak mężczyzna udający przybyłego z Azji rzuca nożami do drewnianej tarczy, przed którą stała jego córka, a zarazem asystentka. Ostrza raz po raz mijały jej ciało o cale.

- Ależ to porywające – rzekł brunet z ironią i wstał z krzesła po czym podszedł do „ artysty" i zabrał mu jeden z elementów przebrania- czarną bandanę, a następnie bez ceregieli zawiązał mu ją na oczach.

- Spróbuj teraz – powiedział, jak gdyby nigdy nic.

- Książę, błagam... - choć adresat wypowiedzi miał przysłonięte pół twarzy to i tak dało się nań dostrzec trwogę.

- Spróbuj teraz – powtórzył Levi, bardziej stanowczo i stanął tuż obok asystentki. Jednak „artysta" ociągał się z rzutem. Było widać, że boi się zranić kogokolwiek.

- Jeśli aż tak ci się to nie podoba, to pozwól, że oszczędzę ci trudu i sam spróbuję. Chociaż nie gwarantuję, że odzyskasz córkę w jednym kawałku. – stwierdził Książę, ale taki obrót spraw nikomu z przebierańców się nie spodobał. Mimo to nie odezwali się.

Ojciec dziewczyny ryzykując wszystko zdecydował się jednak rzucić nożem lecz zanim to zrobił- ciemnowłosy skinął na jego córkę, ażeby ta odsunęła się od tarczy i stanęła przy władcy. Przebieraniec natomiast wziął zamach, a ostrze w mgnieniu oka wbiło się w drewno.

- Chyba nie doceniłem twych umiejętności – rzekł Książę, bez emocji – Szkoda twojej córki.

„Artysta" na te słowa, jednym, gwałtownym ruchem ściągnął sobie przepaskę z oczu i głośno westchnął z ulgą, gdy zobaczył swą pociechę całą i zdrową.

A wtedy Levi wybuchnął aż psychopatycznym śmiechem.

- Mam cię! – zawołał po czym pozwolił tej dwójce - oraz kamerdynerowi i Corrine, którzy zabrali się za sprzątnięcie tarczy, odejść.

– No i to się nazywa rozrywka – dodał, sam sobie bijąc brawo. Klaskała także jego kuzynka, której zielona suknia zlewała się kolorystycznie z obiciem krzesła, a długie rdzawo-brązowe włosy opadały falami na ramiona.

- Ogólnie mówiąc – zaczęła – goście nie wydają się zbyt zachwyceni przedstawieniem terroru.

- Zależy od gości – mężczyzna nalał sobie do kieliszka zielonego płynu i wypił całość na jeden raz.

- A z kim mamy przyjemność dzisiejszego wieczora?

- Baron Marceit z żoną. Ona zawsze mówi, że chce prawić o Bogu, lecz ostatecznie... skończymy na rozmowie o łożu. Lub w łożu.

- A Baron? – spytała Julienne.

- A on jest zainteresowany tobą, nie mną, droga kuzynko. Poinformował mnie, że zamierza unieważnić swe małżeństwo i prosić ciebie o rękę.

Kobieta zaśmiała się w głos.

- Cieszy mnie to, że się tak radujesz, bo zamierzam się na to zgodzić.

Rudowłosa umilkła równie rychło jak poczęła chichotać. Spojrzała na rozmówcę z wyraźnym zaskoczeniem i zarazem- wyrzutem.

- A kiedy miałeś mi o tym powiedzieć?

- Teraz to robię – prychnął brunet.

- Więc ja t e r a z odpowiem – Julienne poderwała się z krzesła i zaczęła iść przed siebie

– Nie wyjdę za niego, tak jak nie wyszłam za innych, moich zalotników.

- Proszę cię – Levi dogonił kobietę i złapał ją za ramię – jest bogaty, młodszy ode mnie i wystarczająco roztargniony, aby nie zauważyć wszystkich, twych kochanków. Czegóż więcej można chcieć?

- O mężczyznę z mego własnego wyboru.

- A taki w ogóle się kiedyś znajdzie?

- Mówię poważnie. Żadnych zaręczyn.

- Obiecałem twojemu ojcu, że znajdę ci męża. Twoja matka wyszła za mąż jak była dekadę młodsza od ciebie. A to i tak bardzo późno.

- I jak na tym skończyła? Mieszka teraz kątem u siostrzeńca swego zmarłego męża i snuje się po pałacu jak duch. A jedyne co ma to ja. Bóg nawet nie dał jej syna żeby zadośćuczynić to co przeszła. Dotrzymamy obietnicy jaką dałeś memu ojcu, ale nie dzisiejszego wieczora.

- Zmuszony jestem zatem postawić ci ultimatum. Albo znajdziesz tego swojego księcia z bajki do końca roku albo ja wybiorę ci męża.

Rozmowa tej dwójki została przerwana, gdy kamerdyner wrócił i oznajmił, że goście właśnie przybyli.

|Dernière Danse| SNK/AOT/AU/FF/BATB Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz