Rozdział 8

5 0 0
                                    


Ściemniało się. Z niebios zaczęły być ciskane pierwsze krople letniego deszczu. Pustym wzrokiem obserwowałem ich wyścigi na szybie. Gapiłem się przez okno na pustą ulicę już od dłuższego czasu, wzdychając od czasu do czasu ciężko. Nie zadzwonił. Nie pobiegł za mną. Może potrzebuje czasu? A może...

Może zdecydował, że woli żyć beze mnie.

Sama ta myśl sprawia, że czuję ciarki na plecach.

Po mieszkaniu krzątała się Hinako, zbierając się do wyjścia na randkę. W salonie czuć było zapach lakieru do włosów. Stukot obcasów rozlegał się równomiernie z jej spacerem między sypialnią a łazienką. Nagle zrobiło się cicho. Hinako zatrzymała się i zaczęła przepalać mi łopatkę spojrzeniem.

- Wychodzę – oznajmiła. Odwróciłem się do niej niechętnie. Zmieniła zwyczajowy dres na sukienkę i nawet się pomalowała. Popatrzyła na mnie jednak zatroskana, wydymając czerwone wargi. - Poradzisz sobie?

- Nie jestem dzieckiem – przewróciłem oczami i wymusiłem na twarzy uśmiech. - Bawcie się dobrze.

Blado odwzajemniła uśmiech, wzięła torebkę i postukując obcasami po drodze, wyszła z mieszkania. Usłyszałem jeszcze tylko chrobot klucza w zamku i zapadła mroczna cisza. Oparłem się o parapet i pogrążyłem się w melancholii. Naprawdę, jakby wraz z wyjściem z jego mieszkania, zostawił tam swoje serce.

Na zewnątrz właśnie się rozpadało i nic już nie było widać.

Z zamyślenia wyrwał mnie urywkowy dzwonek do drzwi. Zrobiłem zdziwioną minę, ale opuściłem swoje stanowisko przy parapecie i powlokłem się do drzwi. Hinako. To z pewnością ona. Pewnie martwiła się wraz ze swoim chłopakiem, że zrobię coś głupiego i się wrócili. Muszę ich jakoś wykurzyć. Przybrałem pozę wyluzowanego kolesia bez żadnych trosk i otworzyłem drzwi, spodziewając się zobaczyć tam moją współlokatorkę.

- Zapomniałaś czegoś czy... - mina mi zrzedła. Przede mną stał zziajany, pewien znajomy mi aktor. Zamarłem. – Daichi.

Popatrzył na mnie z żarem w oczach, dysząc ciężko.

- Wpuścisz mnie? – Stęknął, a ja mimowolnie przepuściłem go do mieszkania. Jego twarz zalśniła od wilgoci w bladym świetle salonowego światła, zrzucił zabłocone buty w przedpokoju i przeciągnął ręką po skręcających się od wody czarnych lokach.

- Cały jesteś mokry – zauważyłem, prowadząc go z przedpokoju do salonu. - Biegłeś tutaj?

- Wyskoczyłem spod prysznica – uśmiechnął się nieśmiało, rozglądając po mieszkaniu. - Jest Hinako?

- Wyszła – zatrzymałem się przed nim i wsadziłem dłonie w kieszenie. - Spędza noc u chłopaka?

Sam nie wiem, czemu to dodałem. Daichi wyraźnie odetchnął z ulgą.

- To dobrze – przyznał, po czym się zawiesił. Przybrał skruszoną pozę, gapiąc się w swoje szare skarpetki, to na splecione dłonie. Nieśmiało podniósł wzrok na moją pokerową twarz. – Ja... chciałbym ci coś powiedzieć. Mogę?

- Proszę.

Czułem, że cały dygoczę. Jednak mu pozwoliłem. Może zakończy to tu i teraz. A może nie. Próbuję nie robić sobie nadziei, ale jednocześnie nie chcę przyjąć do siebie możliwości, że to wszystko miałoby mieć kres. Bycie przy nim jest dla mnie...

Najpiękniejszym doświadczeniem.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak żałuję naszego początku – wypalił Daichi, a potem położył sobie dłoń na piersi i dodał z żarliwą i śmiertelną powagą. - Ale to jest prawdziwe.

Szumiąca mi w uszach krew, serce, które niemal podeszło do gardło... nagle jest cicho. Liczy się tylko ten facet i jego słowa. Daichi zmieszał się odrobinę.

- Czułem się jak debil, kiedy opuszczałem cię wtedy nad rano. Wcale nie chciałem iść. Cały obolały jakoś dotarłem na dół, udało mi się zadzwonić po kierowcę, a kiedy wróciłem do mieszkania, rozpłakałem się pod prysznicem. Nie wiedziałem skąd łzy. Czułem tak olbrzymią rozpacz. Jakby ciemność pożerała mnie od środka. I z każdym dniem docierało do mnie, że muszę ponownie zobaczyć twój uśmiech, dowiedzieć się, co lubisz robić, gdzie lubisz chodzić, co jeść, co cię wkurza, a co sprawia radość. I zapamiętać twoją twarz, kiedy jesteś szczęśliwy, czuć ciepło twojej dłoni, zobaczyć kolor twoich oczu, kiedy mnie całujesz...

Zrobił kilka kroczków w moją stronę. Siąknąłem nosem odrobinę za głośno i szybko zacząłem rękawem wycierać wilgotne oczy.

- To z jakiejś sztuki? – Prychnąłem, stawiając na obojętność. – Filmu?

- Z mojego serca, palancie – uśmiechnął się z trudem i oblizał wargi. Widać było, że z trudem się przełamuję. Ale właśnie wtedy staje się najbardziej słodki. Zebrał się i powiedział podniosłym tonem, oblewając się rumieńcem aż po koniuszki uszów. - Dlatego błagam, zakochaj się we mnie. Tym słabym i aroganckim. Śmiem cię prosić nawet o zaufanie! Kochaj i zaufaj mi, Arai.

Skończył. I spojrzał na mnie z wyczekiwaniem. Moja niepewność odbija się w tych pełnych nadziei brązowych oczach. Czy mogę... mogę go przyjąć...? Czy chcę... czy powinienem...?

To się już nie liczy.

On się liczy.

Tak jest od momentu, gdy zobaczyłem go przy barze tamtej nocy.

Podszedłem do niego i położyłem mu dłoń na miękkim policzku. Zmrużył powieki od tej skromnej przyjemności.

- Byłeś debilem, kiedy opuszczałeś mnie rano – westchnąłem, uśmiechając się krzywo. Zerknął na mnie i parsknął:

- A co miałem zrobić? Zostać? Przyznać ci się?

Ma rację.

- Nie wiem. Nie wiem. – Powtórzyłem i popatrzyłem w jego przymrużone pobłażliwie oczy. - Kiedy zobaczyłem, że cię nie ma, poczułem pustkę. Bo byłem pewien, że znalazłem kogoś, przy kim nie będę już sam, kto rzeczywiście mnie pokocha za to jaki jestem. Z nadzieję czekałem, aż się odezwiesz, skłonny wybaczyć ci wszystko. Wszystko. Ale nie spodziewałem się takiego syfu...

- Ale wybaczyłeś mi? – Przerwał mi ze strachem. Pogłaskałem go po policzku.

- Myślę, że jest przed nami jeszcze długa droga – oświadczyłem, ale zanim zdążył coś dodać, uśmiechnąłem się dobrodusznie - ale powinna składać się ze szczęśliwych wspomnień, a nie rozpamiętywania błędów z początku. Okay?

- Okay – Daichi uśmiechnął się. Nie jak aktor, nie jak zadufany padalec. Jak on. Opuścił głowę i ciszej dodał. – Okay.

Zasłonił grzywką oczy. Poczułem pod palcami jednak mokre krople, cieknące z jego oczu.

- Płaczesz? – Spróbowałem zakpić, ale mój głos też zabrzmiał jakoś tak niewyraźnie. Odsłonił zapłakaną twarz. Tak przepiękną, że aż poczułem, jakbym dostał kopniaka w brzuch.

- Przez ciebie – zabrzmiał, jakby był na granicy krzyku. Oparł delikatnie zamknięte w pięści dłonie na moim torsie, a ja spojrzałem na niego z szokiem. Jego palce uczepiły się mojej koszulki. Uwiesił się bezradny w moich ramionach

i opuścił z rezygnacją głowę. - To przez ciebie. Stałem się takim beksą. Kocham cię... bardzo... za bardzo! Tak, że aż boli!

Na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Nachyliłem się do jego ucha i wyszeptałem:

- Sprawię, że zaboli jeszcze bardziej – zadrżał, ale nieumyślnie kiwnął głową. Jest taki uroczy... tak oddany... I chociaż nadal martwię się o naszą przyszłość, nie mogę zaprzeczać już, że... - Kocham cię, Isumi Daichi.

Daichi podniósł głowę. W jego oczach pierwszy raz zobaczyłem aż tyle radości. Potem znowu oparł czoło o moje ramię i rozpłakał się na dobre. Jego łzy na mojej koszulce są wystarczającym dowodem...

Na zewnątrz właśnie przestało padać.                  

Kiss SceneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz