LIST CZWARTY

538 82 35
                                    


25 XII 1977 r.

Najdroższy Remusie,

siedzę przy jednym ze stołów w pustej bibliotece, usiłując przelać na papier wszystkie moje myśli oraz uczucia, które wędrują wokół Twojej osoby. Wkoło mnie leżą porozrzucane kulki papieru, w które zgniotłam nieudane podejścia do tego listu. 

Za oknem przed sobą widzę wirujące płatki śniegu, które od razu przywodzą na myśl nasz wspólny wypad do Hogsmeade na początku grudnia. Właściwie określenie wspólny jest raczej nietrafione, nie uważasz? Znacznie bardziej adekwatnie zabrzmi przypadkowe lub nieoczekiwane.

Tamtego wyjątkowo mroźnego popołudnia stałam jak głupia przed herbaciarnią u Pani Puddifoot, czekając na pewnego chłopaka, którego imię ani nazwisko nie jest dla tej historii istotne. Trzęsąc się z zimna, przeklinałam w duchu moją naiwność i wiarę w to, że jakikolwiek osobnik płci męskiej w najmniejszym stopniu zainteresuje się Krukonką, o której powszechnie rozpowiadano jako kujonce, czy pannie idealnej.

W końcu, gdy po pół godzinnym staniu na mrozie całkowicie utwierdziłam się w przekonaniu, iż chłopak nie ma zamiaru się pojawić w umówionym przez niego miejscu, zziębnięta postanowiłam, że utopię wszystkie smutki w dużej porcji piwa kremowego. 

I tak właśnie trafiłam do Trzech Mioteł.

Wchodząc do środka, przez całe moje ciało przeszedł nieopisywanie przyjemny dreszcz rozchodzącego się ciepła, które biło z wnętrza lokalu. Od razu podeszłam do lady i poprosiłam o największy kufel piwa, jaki tylko można było dostać. Po zapłaceniu i otrzymaniu zamówionego napoju rozejrzałam się w poszukiwaniu dogodnego i w miarę spokojnego miejsca do siedzenia. 

Wodząc spojrzeniem po lokalu, mój wzrok padł właśnie na Ciebie, Remusie. 

Siedziałeś w niemal najdalszym kącie pomieszczenia, zaraz przy ostatnim oknie. Zamyślony mieszałeś łyżeczką w gorącej czekoladzie, wpatrując się przy tym w zimowy krajobraz za szybą, gdy niepewnie podeszłam do zajętego przez Ciebie stolika i spytałam, czy mogłabym się dosiąść. Z Twojego wyrazu twarzy od razu wyczytałam zakłopotanie wymieszane ze zdziwieniem. Chyba nie przypuszczałeś, że ktoś może chcieć zwyczajnie z Tobą posiedzieć i porozmawiać.

W końcu otrząsnąłeś się, niczym wybudzony z transu i z zakłopotaniem wskazałeś mi miejsce naprzeciw siebie. Postawiłam na stoliku swój kufel piwa, a następnie, odsunęłam drewniane krzesło, by na nim usiąść. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, które z początku zdawało mi się niezręcznym. Ciszę przerywały jedynie dźwięki łyżeczek dzwoniących o naczynia.

Choć Krukoni i Gryfoni nie mają wiele wspólnych zajęć, przez ostatnie sześć lat pobytu w Hogwarcie zdążyłam zauważyć, że nie należysz do najśmielszych osób, stąd też postanowiłam zacząć rozmowę.

Zaczęło się od niewinnego pytania o to, jak minął Ci dzień i czy radzisz sobie z obowiązkami prefekta. Opowiedziałeś mi o nowym wybryku Jamesa i Syriusza oraz o tym, jak usilnie próbowałeś odwieść przyjaciół od wdrożenia ich niezmiernie idiotycznego planu w życie, co Ci się nie udało.

Później rozmowa potoczyła się sama. Rozprawialiśmy o wszystkim i o niczym. Dzieliliśmy się wspólnymi spostrzeżeniami odnośnie ulubionych książek, czy najciekawszych tomików poezji. Przesiedzieliśmy w barze do samego wieczora, zupełnie nie przejmując się, że już dawno temu powinniśmy znaleźć się z powrotem w zamku.

Muszę Ci się do czegoś przyznać, Remusie. Kawałek tego popołudnia i wieczór spędzony z Tobą w zaśnieżonym Hogsmeade znalazłby się na pierwszym miejscu w mojej liście najlepiej spędzonych chwil w Hogwarcie, gdyby takowa oczywiście istniała. Mogłabym ciągnąć naszą rozmowę do samego rana, gdyby tylko istniała takowa możliwość.

Wkrótce po dotarciu do zamku rozstaliśmy się, obiecując sobie, że jeszcze kiedyś powtórzymy wspólny wypad do wioski opodal Hogwartu. Cóż, to kiedyś do tej pory nie nadeszło.

Owszem, przez jakiś czas spędzaliśmy razem czas na wspólnych obchodach jako prefekci, jednak atmosfera zimnych i ciemnych lochów nie sprzyjała przyjemnym rozmowom, które staraliśmy się toczyć podczas chodzenia w tę i z powrotem. 

Przez ostatnie kilka dni miałam nieodparte wrażenie, że na korytarzach szkolnych za wszelką cenę starałeś się mnie unikać, Remusie. Za każdym razem, gdy mijałam Cię, idąc na kolejne zajęcia, wyglądałeś na zmęczonego i mocno przygnębionego. Nie mam w głowie żadnego racjonalnego powodu, z jakiego nie miałbyś mi powiedzieć, co się działo. Apogeum mojego zmartwienia nadeszło, gdy przypadkowo usłyszałam rozmowę Jamesa z Syriuszem, że trafiłeś do Skrzydła Szpitalnego.

Kilkukrotnie pytałam obu chłopaków, co się wydarzyło, jednak ci nadal milczą jak zaklęci. Chociaż za wszelką cenę starałam się Ciebie odwiedzić, by sprawdzić, jak się czujesz, pani Pomfrey raz po raz wyganiała mnie spod drzwi, tłumacząc, że nie mam tu czego szukać.

Na zakończenie listu, drogi Remusie, chciałabym życzyć Ci powrotu do zdrowia, cokolwiek Ci się przydarzyło. Nie będę tego ukrywać, że darzę Cię uczuciem, którego Ty najwyraźniej nie odwzajemniasz. Nie przejmuj się tym, przywykłam do tego.

Wesołych Świąt, Remusie.

Daphne Leefolt


∘ ─── 💌 ─── ∘


edycja: 04/07/2022










do wszystkich huncwotów, których kochałamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz