Słowa.
Tak niepozorne a niebezpieczne.
Tak cenne a zarazem raniące.
Każdy używa ich w jakimś celu, po coś.
Niektórzy wyznają miłość, inni szerzą nienawiść.
Jednak moje słowa będą manifestem.
Bo żyjemy w tak ogromnym świecie, w którym czujemy się coraz bardziej samotni. Żyjemy z otaczającym nas tłumem, followersami i ludźmi dla których nic nie znaczymy-tak jak oni nie znaczą nic dla nas. A jednak- jesteśmy symbiontami. To z nimi przyszło dzielić nam los.
Więc jesteśmy samotni.
A przy tym bardzo bardzo głośni.
Samotność, przynajmniej mi, kojarzy się z pustym domem, cichym podwórkiem i życiem, które sprawia wrażenie zataczać coraz to większe koło w okół nas.
Jednak mam wrażenie, że i ona się zmieniła.
Teraz ludzie samotni krzyczą- coraz to głośniej. Wyrażając swoją opinie, komentując życie innych i coraz to bardziej zwracając na siebie uwage. Po to żeby świat ich dostrzegł. By nie zataczał tak wielkiego koła zapominając o nich. Starają się o uwagę, broniąc się przed zapomnieniem.
Niektórzy krzyczą świadomie- inni nie. Niektórych nauczono mówić głośno- innych nie. Niektórych nauczono kochać- innych nie.
Ja nie należe nigdzie. Błądze gdzieś po środku starając się znaleźć własną, właściwą droge.
Nie nauczono mnie ani mówić, ani kochać, ani krzyczeć.
Więc moje słowa, tak źle dobrane- bo nikt nie nauczył mnie jak dobrze się porozumiewać. Moja miłość tak skomplikowana, bo nigdy nikt mi jej nie pokazał.
A krzyk?
To jest właśnie mój krzyk.
Taki, bo tylko w ten sposób potrafię krzyczeć. Niektórzy zapewne go nawet nie usłyszą. W świecie tak głośnym będzie pewnie delikatnym szeptem albo szumem drzew. Jednak krzyczę jak najgłośniej tylko potrafie. Broniąc się przed niepamięcią i walcząc o to by życie do mnie wróciło.