Obudziłem się o szóstej rano, a Louis już kilka minut nie spał.
- Chodźmy się ubrać, chce ćwiczyć wtedy kiedy ty ćwiczysz. - powiedział po jakimś czasie
Gdy przebraliśmy się w stroje do ćwiczeń, syn już wstał, więc Louis jeszcze go nakarmił, ponieważ mały domagał się tego i poszliśmy do naszej domowej, mini siłowni. Posadziliśmy chłopca na dywanie gdzie znajdowały się różne zabawki i zaczęliśmy ćwiczyć. W pomieszczeniu tym znajdował się właśnie dywan dla Olivera, byśmy mogli widzieć, że wszystko z nim dobrze, bieżnia, orbitrek, rower treningowy i mata do robienia innych ćwiczeń.
Ja poszedłem na bieżnie, a szatyn na matę robić brzuszki. Gdy zrobił siedemdziesiąt (pobił mój rekord, bo ja zawsze robiłem maks pięćdziesiąt) usiadł na dywanie obok bawiącego się klockami Olivera, aby chwile odpocząć. Louis poszedł na rower treningowy, cały czas rozmawialiśmy o różnych rzeczach.
- Uh, już nie mogę. - powiedział szatyn i zszedł z maszyny do ćwiczeń
- Po czasie się przyzwyczaisz. - odparłem - Ja na przykład ćwiczę już prawie rok i nie męczę się szybko. Przecież wiesz, że nie musisz tego robić, masz ładne ciało i to bardzo.
- Nieprawda, mam szersze uda i... - nie dokończył, bo mu przerwałem
- Szersze o milimetr? Zapewne. Brzuch masz prawie taki jak przed ciążą, ciężko zauważyć różnice. - wzruszyłem ramionami
- Uh, ale... bo...
- Bo? - uniosłem brwi
- Ty ćwiczysz i masz idealną figurę. A ja? Mam płaski, niewyrzeźbiony brzuch. - burknął
- Ale i tak jesteś piękny, wiesz?
- Teraz już wiem. - zachichotał
Jeszcze trochę poćwiczyłem i zacząłem zbierać się do pracy. Louis wziął prysznic zaraz po mnie, a ja poszedłem się ubrać. Gdy byłem gotowy pożegnałem się z nim i wyszedłem
~•~
Gdy wracałem z pracy postanowiłem wejść jeszcze na jakieś pół godziny do baru. Oczywiście nie przemyślałem tego i zacząłem pić, a przecież byłem autem, ale przypomniałem to sobie dopiero po drugim szocie. Po godzinie zadzwonił do mnie Louis, więc szybko wyszedłem z baru, aby odebrać.
- Halo? - powiedziałem lekko pijany
- Hazz? Gdzie ty jesteś? - zapytał zmartwiony
- W barze, ale od razu mówię, że cię nie zdradzę, nie jestem tak głupi.
- W barze? - szepnął łamiącym się głosem - Ja robię ci obiad, opiekuje się dzieckiem, sprzątam i zamartwiam się gdzie jesteś jednocześnie, a ty tak po prostu pijesz w pieprzonym barze?! - warknął i rozłączył się
Wzruszyłem ramionami i wróciłem do baru. Normalnie nie zrobiłbym tak, ale byłem wstawiony. Po jeszcze jednej godzinie siedzenia tam, postanowiłem wrócić do domu. Przy wejściu zaczepił mnie chłopak, na oko dwudziesto letni.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał dotykając mojego policzka ręką, którą od razu strąciłem
Może i byłem pijany, ale nie posunąłbym się do zdrady, a to wyglądało jakby chciał mnie pocałować.
- Do domu, mój mąż czeka na mnie. - odpowiedziałem
- Uhm... - mruknął i zbliżył się do mnie - Masz męża?
- I dziecko. W sumie, dlaczego ja ci to mówię? Nie znam cię.
- Możemy się poznać. - szepnął mi do ucha
- Wypierdalaj. - warknąłem i wyszedłem
Ruszyłem do domu na piechotę, dzwoniąc wcześniej do mojego znajomego, który mieszkał niedaleko baru, aby mój samochód odstawił na miejsce. Szedłem jakieś pół godziny gdy w końcu dotarłem. Otworzyłem drzwi i od razu pożałowałem tego, że nie wróciłem do domu od razu po pracy.
Lou siedział skulony w rogu salonu, trzymając w objęciach syna i kołysał go lekko. Oboje płakali. Widziałem i słyszałem to. Zamknąłem drzwi i podszedłem do nich, kładąc rękę na ramieniu męża.
- Lou... - szepnąłem, ale nie odpowiedział - Przepraszam, bardzo, bardzo przepraszam. Powinienem wrócić od razu do domu, ty się starałeś, a ja zachowałem jak dupek. Martwiłeś się o mnie. Cholernie mocno cię kocham, wiesz to, prawda? Chcesz dla mnie jak najlepiej, tak jak ja dla ciebie, ale zawiodłem.
- Zrobiłem ci ryż z kurczakiem, jest w lodówce, odgrzej sobie. - powiedział po czym wstał i z płaczącym nadal synem wszedł na górę
Po dwudziestej pierwszej, maluch już spał, a ja poszedłem pod prysznic. Gdy wyszedłem, zauważyłem szatyna z kocem i poduszką w rękach.
- Gdzie idziesz? - zapytałem
- Ja nigdzie, ale ty - podał mi rzeczy - na kanapę. - odparł i wrócił do naszej sypialni
CZYTASZ
I like boys, but is it that important? II //Larry
Fiksi PenggemarCzęść druga książki „I like boys, but is it that important?". Dalsze losy Harry'ego i Louisa Stylesów.