Szepczące ogrody Zefira

101 7 3
                                    

Kiedyś sądzono, że ludzie nie są rasą zdolną do magii. Nie rodzili się oni wypełnieni pasmami mocy tak jak inne istoty, nie znali potęgi manipulacji magicznej, nie szukali odpowiedzi na nieistniejące pytania. Trwali poza świadomością istnienia potęgi we wnętrzach swoich dusz.

Inne rasy skrywały sekret magii przed ludźmi, uważając ich za niegodnych choćby i jej widoku. Jednymi z takich samozwańczych strażników mocy były elfy, chroniące swych ziemi, jak gdyby skrywały tam największe sekrety Światów.

Ludzie mówili, że te smukłe i piękne istoty żyją w lasach, część z nich nawet ośmielała się sugerować, że elfy śpią na konarach drzew, wiecznie strzegąc by żaden niepożądany gość choć samą myślą nie przekroczył linii magicznych granic. Prawdą jest jednak, że miejsca, w których osiedlały się elfickie rody nie były zwyczajnymi zbiorami roślin i drewnianych budowli. Elfy żyły nie w lasach, a w najczystszej postaci magii, płynącej z natury. 

Ludzkie zmysły zwyczajnie nie podołałyby temu co tworzyła symbiotyczna więź elfów z przyrodą. Oczy oślepłyby od rodzaju barw i intensywności światła. Uszy zatkałyby się na wieki oszołomione głośnością szmeru liści. Dłonie poparzyłby najdrobniejszy dotyk najmniejszego źdźbła trawy. 

Słowa w ludzkiej mowie nigdy nie będą w stanie oddać wyglądu tamtych miejsc, gdyż zwyczajnie człowiek niezdolny jest do nazwania zjawisk elfickich kryjówek. 

W jednym z takich miejsc żył wiele wieków temu elf obdarzony niezwykłym błogosławieństwem magii - Zefir. Jego największą pasją było tworzenie nowych roślin, tworzenie żyjących plątanin liści, kwiatów i owoców z własnych emocji, myśli i marzeń. Z jego ust nigdy nie padło ani jedno słowo czy pomruk w jakiejkolwiek znanej mowie. Jednak każdy doskonale wiedział co Zefir czuje, jakie skrywa pragnienia, co sądzi o trywialnych sprawach, gdyż rośliny zdawały się mówić za niego.

To co Zefir tworzył właściwie było istotami na granicy świata rzeczywistego i tego dla nas niewidocznego. Kwiaty Zefira nie pachniały słodyczą, a zdawały się śpiewać słodkie piosenki elfickim nosom, natomiast owoce z drzew elfa nie nasycały ciał, nasycając jednocześnie dziwną eksplozją dusze. Dzieła magii Zefira oplatały i kwitły wśród elfickich serc i umysłów. 

Zefir nie zabraniał nikomu wstępu do swoich ogrodów wypełnionych kwiecistymi spojrzeniami. Elf nie uważał, że rośliny należą niego, nie czuł się też ich własnością. Przyroda i czarodziej byli przyjaciółmi zyskującymi na swojej znajomości. Zefir służył roślinom, tak jak i one służyły jemu. 

Elfy chętnie spędzały czas wśród wytworów magii Zefira, podziwiając jego kunszt i oddanie. Wiele z nich do teraz uważa, że Zefir osiągnął mistrzostwo w panowaniu nad magią płynącą z serca przyrody, i że jego ogrody były zaledwie maleńkim pokazem umiejętności, które elf skrywał w swojej duszy.

Choć Zefir zawsze wolał towarzystwo przyrody od towarzystwa innych elfów, to jednak w jego sercu kwitło uczucie do jednej osoby, która bliższa mu była niż najcudowniej pachnące kwiaty i najstarsze tajemnicze drzewa. 

Tą osobą była jego żona Iridia, która urodziła się głucha. Choć nie była w stanie zrozumieć żadnego ze słów innych elfów, to w ogrodach Zefira stawała się ona najcierpliwszym słuchaczem dla elfickiego czarodzieja. Iridia potrafiła czytać z woni kwiatów Zefira najgorętsze deklaracje. Potrafiła swoimi oczami dostrzec najmniejszą plamę barwy wśród jego nowych dzieł. Potrafiła jednym, subtelnym dotykiem płatków kwiatów, dotknąć samej duszy czarodzieja. 

Iridia była jednym elfem, którego obecność Zefir potrafił wyczuć zawsze. Była jedynym elfem, który był w stanie zajmować się roślinami w rozległych ogrodach, poza samym ich właścicielem. Rośliny spragnione były jej uwagi, gdyż stworzone były z myśli Zefira o niej, z jego uczuć do niej, z jego wyznań do niej. 

Rośliny wyrażały emocje Zefira, a ona swoim dotykiem je podlewała, pielęgnowała a także rozpalała. 

Ogród był więc nie tylko wystawą dzieł Zefira. Był on hipnotyzującym językiem zakochanych elfów. Był miejscem przesiąkniętym zapachem mokrej od łez ziemi, miejscem, w którym kwiaty swą barwę zawdzięczały rumieńcom i miejscem, w którym słychać było śmiech wiatru, poruszającego rozrastającą się miłością. 

Pewnego dnia jednak Zefir nagle zaczął tracić poczucie obecności Iridii. Jej życie powoli wysychało we wnętrzu jego duszy. Przerażony więc ruszył w kierunku gasnącej ukochanej, nie patrząc na deptane kwiaty i niszczone rośliny. 

Zefir odnalazł Iridię otoczoną innymi elfami, na jednej z leśnych polan, gdzie powoli wykrwawiała się przez ranę po ogromnych szczękach w jej boku. Zefir zrozpaczony patrzył jak życie powoli wycieka z ciała jego ukochanej. 

Poczuł słabnący uścisk jej ciepłych dłoni na swoim sercu i wiedział, że wraz z jej odejściem jego kwiaty stracą wszelkie barwy i zapach. Czuł, że jeśli ona umrze, jego ogród uschnie wraz z jego sercem. 

Zefir wziął więc umierającą żonę w swoje ramiona i zaniósł ją do swoich ogrodów. 

Kwiaty Zefira milczały niewzruszone na świergot ptaków, drzewa płacząc pochylały swe gałęzie nad ciałem elfki, a mech delikatnie otulał jej ciało, jak gdyby pragnął ułatwić Iridii jej ostatnie oddechy. 

Zefir pierwszy raz krzyczał, pierwszy raz ośmielił się uderzyć pięściami w ziemię, wyrwać kwiaty, zdeptać uciekające przed jego stopami źdźbła trawy. 

Jego krzyk trwał tak długo, że stracił on głos na zawsze. Jego oczy wylały tak wiele łez, że wyschły na wieki. Jego ciało drżało w konwulsjach tak bardzo, że ziemia w jego ogrodach pękała, niszcząc pielęgnowane, wieloletnie rośliny. 

Zefir był na skraju śmierci, gdy dostrzegł, że na ciele Iridii kiełkuje mała łodyga. Oszalały z chorej nadziei całymi dniami i nocami patrzył na to, czy małe drzewko powoli zacznie wzrastać. Miał wrażenie, że każdy najmniejszy podmuch wiatru jest w stanie je złamać, a najdelikatniejszy dotyk zmiażdży jego drobne listki. 

Czarodziej szybko zrozumiał czego potrzebuje roślina. Wiedział co podpowiada mu przyroda i czego łaknie drzewo, by stać się silne i dojrzałe.

Zefir nie wahał się ani sekundę i dał rosnącej duszy jego ukochanej to czego potrzebowała. 

Wkrótce potem na miejscu drobnej łodyżki wyrosło wysokie drzewo o smukłych gałązkach i drobnych listkach, które górowało nad pozostałymi roślinami, posyłając im troskliwe spojrzenia. We wnętrzu tego drzewa odrodziła się Iridia. Dostała drugie życie płynące nie z jej serca, a z korzenii drzewa, o które zadbał czarodziej.

Zefir tchnął w nią swoją najsilniejszą magię, obdarowując ją uczuciem, którego zazdrościła każda najmniejsza stokrotka i najpotężniejszy dąb. 

Niektórzy twierdzą, że do teraz Iridia spaceruje po ogrodach czarodzieja. Podobno szuka swojego ukochanego, nie mogąc usłyszeć szeptów roślin o tym, czym Zefir podlał jej kwitnące czerwonymi kwiatami drzewo.

Legendy Zapomnianych KrainOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz