Ten Dzień

661 62 38
                                    

Mam dzisiaj urodziny.

Z moich oczu lecą łzy.

To nie są łzy smutku czy  rozpaczy, tylko radości. Cieszę się, że to skończy się właśnie teraz.

Stoję na dachu najwyższego budynku, jaki udało mi się znaleźć w tym mieście. Słońce dopiero wschodzi. Gdybym był tu z innej przyczyny obejrzałbym cały wschód do końca. Ale nie jestem tu dla widoków. Jestem tu, by zakończyć to wszystko.

Wiatr wieje w przeciwną stronę, zupełnie jakby ciągnął mnie w stronę krawędzi. To znak, czuję to. Wszystko podpowiada mi dzisiaj, żeby to zrobić. Z szybko bijącym sercem spoglądam w dół. Nie ma nikogo. Ulica, chodnik, jezdna. Wszystko puste. Nikt mnie nie zobaczy. Nikt nie będzie oglądał, jak latam. Nikt nie będzie mnie próbował powstrzymać.

Wyciągam z kieszeni szklaną, małą butelkę alkoholu, jak i listek tabletek.

W końcu nadszedł czas.

— Twoje zdrowie, chujowy świecie! — krzyczę, unosząc trzęsącą się rękę w stronę nieba. — Zamierzam znieść toasty za wszystkich, którzy zdecydują się zostać na tym świecie.

Mówię to, by było łatwiej. Mimo wszystko mogę trzęsę trzęsą się tak bardzo, że nie jestem w stanie odkręcić butelki. Chcę krzyknąć ze swojej bezsilności. Przez chwilę zastanawiam się, czy ze szkłem, ale w ostatniej chwili orientuję się, że to przecież jedyny alkohol, który mam. Same tabletki mi nie pomogą.

Wzdycham cicho, unosząc głowę ku górze. Co będzie po śmierci? Niebo? Piekło? Odrodzę się jako nowy człowiek? Jeśli tak, czy w swoim następnym wcieleniu też będę chciał pozbawić się życia?

Niechętnie wstaje z krawędzi budynku i postanawiam ostatni raz rozprostować nogi. Nie chcę jednak zacząć tu biegać, to zdecydowanie nie byłoby rozsądne, tym bardziej że chce się nacieszyć swoimi ostatnimi chwilami. Jestem tu sam, nikt mi nie przeszkadza i postanawiam dzisiaj się zabić.

Porozmawiałem z kim musiałem, oddałem wszystko, co mogło mieć jakąś większą wartość, a urządzając sobie krótki spacer po dachu spoglądam na dół, wyobrażając sobie jak lecę. Nie mogę się doczekać.

— Nikt mnie nie uratuje! I bardzo mi z tym dobrze! — krzyczę sam do siebie, uśmiechając się szeroko.

Ostatni raz spoglądam na telefon wyciągnięty z kieszeni. Wszyscy śpią, jeszcze nikt nie złożył mi życzeń urodzinowych.

Z powrotem siadam na swoim miejscu, kiedy moje serce przestaje bić jak oszalałe, a ręce przestają się trząść. Nie boję się. Nigdy się tego nie bałem, bo mam wrażenie, że właśnie to tego się przygotowałem przez całe swoje życie. Do skoku w nieznaną pustkę. Pustkę po śmierci.

Tym razem bez problemu odkręcam butelkę. Z tej samej kieszeni wyciągam też listek tabletek nasennych. Powoli wyciągam je wszystkie, patrząc jak pojawia się ich w mojej dłoni raz więcej i więcej. Zupełnie podobnie będą zbierać się ludzie przy moim zimnym, zakrwawionym ciele, kiedy będzie już po wszystkim.

W kieszeni spodni mam też dowód i małą karteczkę, na której zapisany jest numer do matki, by mogli szybciej zadzwonić i powiadomić ją o zajściu. Naprawdę ciekawi mnie jak zareaguje. Niestety niedane będzie zobaczyć mi jej wyrazu twarzy. Naprawdę wielką szkoda.

Biorę wszystkie tabletki do ust i niemal od razu przepijam je alkoholem. Krztuszę się, kiedy alkohol zaczyna palić mnie w gardło. Nigdy wcześniej nie piłem, nie miałem pojęcia jak smakuje wódka. Aż do teraz. Naprawdę wiele doświadczam podczas ostatnich chwil życia.

— Widzisz to, Śmierć. Doceń, jak się dla ciebie poświęcam, proszę, zabierz mnie.

Kręci mi się w głównie, jednak nie na tyle, jak chce. Kiedy zrzucę się na dół chce być na granicy. Nie, że się boję, czy coś, po prostu chce mieć pewność, że to wyjdzie. Wystarczy mi siedemnaście lat życia na tym świecie, pora zrobić miejsce komuś innemu.

Alkohol wypity kilkoma łykami zaczyna działać. Mam wrażenie, że ktoś woła mnie z dołu. Ale kiedy rozglądam się w każdą możliwą stronę nie ma nikogo.

Mój telefon dzwoni. Nie sięgam jednak po niego. Nie chcę z nikim rozmawiać. Przez chwilę wydaje mi się, że to też moje urojenie, jednak wibracja jest naprawdę realna. To się dzieje.

Czekam aż dźwięk umilknie, przyjmując ostatni raz promienie wschodzącego słońca.

Nie wiem ile mija czasu mojego relaksu.

Ale kiedy czuję, jak powieki zaczynają mi ciążyć, robię się coraz bardziej senny, mam wrażenie, że zaraz zemdleje i całkowicie stracę kontakt z rzeczywistością uznaję, że to ten czas.

Czas, na który czekałem tak długo.

— Wszystkiego najlepszego, Lloyd.

A potem lecę.

K O N I E C

𝓞𝓼𝓽𝓪𝓽𝓷𝓲𝓮 7 𝓭𝓷𝓲 𝔃 𝔃𝔂𝓬𝓲𝓪 𝓛𝓵𝓸𝔂𝓭𝓪 𝓖𝓪𝓻𝓶𝓪𝓭𝓸𝓷𝓪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz