IV Rozdział

146 16 0
                                    

Idąc do pokoju wyszedłem na dwór. Wziąłem głęboki oddech napawajac sie zapachem nocy. Rozejrzalem się, szukając ulotki hospicjum. Nigdzie jej nie było. Spojrzałem na drzwi, ale tam też jej nie znalazłem. Wszedłem z powrotem do domu i udałem się do pokoju. Zacząłem w internecie szukać informacji na temat wolontariatu. Usnąłem przed komputerem, a gdy się obudziłem, zauważyłem, że jest jeszcze noc. Przez okno, wpadała łuna odbitego przez księżyc światła. Na wpół otwartymi oczyma podziwiałem gwiazdy. Spojrzałem na zegarek stojący na etażerce obok łóżka. Była czwarta rano, ale ja nie zamierzałem już spać. Ułożyłem się wygodnie na łóżku i długo patrzyłem przez okno w dachu. W pewnym momencie zauważyłem gwiazdę, która spada. Babcia opowiadała mi, że każda kiedyś umiera, tak jak i my. Traci powoli blask, aż wreszcie upada i zamienia się w deszcz. Delikatnie wiruje poddając się podmuchom wiatru i grawitacji. Dryfując tak spada łagodnie na ziemię w postaci pyłu, który nadaje ludziom siłę. Tak samo człowiek, powoili traci blask. Spada wgłąb ziemi, aby z małego okruszka jego duszy narodziło się kolejne życie. Tak było, jest i będzie. Magia? Kiedy byłem mały każdej nocy oglądałem z nią gwiazdy. Nigdy niczego sobie nie życzyliśmy, gdy widzieliśmy gdy jedna z nich spada. Zawsze czciliśmy jej żywot ciszą, trzymając w rękach dwa gwiezdne kamienie, które babcia kiedyś przywiozła. Nigdy nie chciała mi jednak powiedzieć skąd.

Nagle zadźwięczał donośnym i drażniącym tonem dzwonek. Wstałem i z radością, że dzisiejszego dnia się nie spóźnię zacząłem przygotowywać się do szkoły. Na biurku zobaczyłem kartkę z adresem hospicjum. Stałem dłuższą chwilę nad nią i zastanawiałem się co mam zrobić. Wziąłem ją do ręki. Zamknąłem oczy, po czym szybkim ruchem ukryłem kartkę w plecaku. Zbiegłem po schodach do kuchni. Zacząłęm przygotowywać sobie na śniadanie płatki kukurydziane z mlekiem, gdy nagle do pokoju wszedł ojciec. Ubrany był w długi szlafrok, oczy miał podkrążone. Bezentuzjastycznie wyjął z lodówki kefir, usiadł na stołku i zaczął go pić, nie odrywając wzroku od kalendarza, wiszącego na ścianie od kilku lat. Starałem się zignorować jego zachowanie i zająłem się dalszym przygotowywaniem śniadania. Zacząłem wsypywać płatki do miski, wlałem melko do garnka. Ojciec nadal siedział w bezruchu sącząć kefir. Patrzyłem na niego co jakiś czas ukradkiem, nie chciałem, żeby myślał, że mi zależy, czy że się martwię. Nastało apogeum.

-Co jest? Stało się coś? -spytałem oschle, ukrywając jakiekolwiek emocje.

Cisza. Nawet nie odwrócił się do mnie, nie drgnął.

-Fajny sweterek -słyszałem śmiech jednego z uczniów mojej szkoly.

Szedlem właśnie korytarzem. Stanąłem przy szafce i nerwowo próbowałem trafić kluczykiem w zamek. Otworzyłem szafkę i spojrzałem na plan przyklejony w jej wnętrzu. W pewnym momencie usłyszałem szelest. Przymknalem dalikatnie szafkę i zobaczyłem dziewczynę. Spojrzała sie w moją stronę i uśmiechnęła do mnie. Nagle poczułem ból. Ktoś przytrzasnal mi palce w szafce. Odskoczylem jak oparzony. Zacinąłem z bólu wargi. Zamknąłem oczy, chcąc jakby usmierzyc ból. Dziewczyna usmiechajaca się do mnie wcześniej krzyknęła przerażona.

-Jezu, nic Ci nie jest?

-Wszystko ok. -powiedziałem przez zęby.

-Pójdę po kogoś, poczekaj tu.

- Dam sobie radę, dzięki. -rzuciłem przez ramię odchodząc dalej. Postanowiłem zapomnieć o tym wszystkim. Wprawdzie ból był mocny, ale do zniesienia. Na korytarzu zadzwieczal przeraźliwie dzwonek. Stanąłem pod klasa.

-Coś Ci się stało? -spytała jedna z dziewczyn, które stały obok.

Podniosłem na nią wzrok, spojrzałem jej głęboko w oczy i powiedziałem spokojnym tonem:

-Pierdolcie się wszyscy.

Jasna cholera. Dlaczego ja to zrobiłem?! Zacząłem ją przepraszać. Nie chciałam mnie słuchać. Spojrzała na mnie z odraza, prychnela coś i odeszła. A ja znów byłem sam. Nagle przybiegła pani Madison, od biologii. Była młoda. Miała kruczoczarne włosy związane na czubku głowy. Ubrana była w krótką sukienkę. Otworzyła drzwi i wpuściła nas do środka. Zająłem moje stale miejsce. Przez połowę lekcji próbowałem coś napisać ale nie byłem w stanie. Ostatecznie zdecydowałem się wziąć długopis w drugą rękę. Godzina minęła mi szybko, jak i cały dzień w szkole. Postanowiłem, że gdy skończę zajęcia, udam się do hospicjum. Przez całą noc nad tym myślałem. Szczerze to kiedyś lubiłem. Myślę, ze warto spróbować.

Stanąłem przed białym budynkiem. Znowu musiałem przejść przez te drzwi, znowu stanąć na tym korytarzu. Ale tym razem nic mnie tam nie ciągnęło. Nie zamykalem już oczu. Nie biegłem z uśmiechem. Nie rozmawiałem z Bogiem. Nie było już magii. Wszedłem do małego holu. Recepcjonoistka uśmiechnęła się do mnie życzliwie. Przelknąłem ślinę i poszedłem.

-Dzień dobry. Nazywam się Freddy Ruess. Chcialbym zostać wolontariuszem.

-Dzień dobry. -powiedziała kobieta, a głos miała tak piskliwy, że mimowolnie Zmruzylem oczy.

-Musisz zgłosić się do sali numer 13. -wypiszczala recepcjonistka.

-Dziękuję bardzo.

Szedlem teraz korytarzem. Szukałem sali o danym numerze. Nie mogłem jej znaleźć. Chciałem znowu zostać poprowadzony przez magiczną rękę. Nie mogłem się oprzeć. Zatrzymałem się i zamknąłem oczy.

Klucz do śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz