V Rozdział

123 12 0
                                    

Stałem nieruchomo na środku korytarza, szukając na siłę wewnętrznego głosu. Czekałem, aż niewidzialna siła poprowadzi mnie tam, gdzie chce się teraz znaleźć.  Nagle ktoś mnie popchnął i Upadlem na ziemię. Otworzyłem szybko oczy, w nadziei, że jestem teraz pod upragnioną salą, a tym, kto mnie popchnął, był ów głos. Co już w momencie upadnia wydało mi się anormalne i niemożliwe. Obok mnie leżała dziewczyna, która była moim głosem. Spojrzałem bowiem na najbliższe drzwi i jak się okazało, oznaczone były numerem 13. Była tak zdezorientowana, że przestraszyłem się, że w jakiś sposób uszkodziłem "moją wybawczą siłę"
-Wszystko w porządku? -spytałem.
Cisza.
-Halo. Słyszysz mnie? -delikatnie dotknąłem jej dłoni. Przestraszyła się.
-Ja... Tak nic mi nie jest. Czy mógłbyś podać mi laskę? Gdzieś tu jest. -szepnęła, wodząc dłońmi po ziemi.
Podjąłem biała łaskę i pomoglem jej wstać.
-Dziękuję. -szepnęła cicho. Momentalnie odwróciła się i odeszła w głąb korytarza. Odprowadzając ją wzrokiem, na ścianie, dostrzegłem obraz. Z racji,  że uwielbiałam sztukę, zacząłem się mu przyglądać. Na pozór zwykły, abstrakcyjny obraz, ale to właśnie takie obrazy potrafią zachwycić najbardziej. Gdy byłem już dostatecznie pochłonięty analizą dzieła, nieznanego mi malarza, otworzyły się drzwi do sali, przy której obecnie stałem. Wyłoniła się zza nich niska, pyzata kobieta.

-Dzień dobry.
-Witam -odpowiedział z uśmiechem mężczyzna. Był on na pewno po 50. Pod jego nosem był pokaźny, rudy wąs. Włosy miał już siwe. Siedział w fotelu i patrzył prosto na mnie.

-Chciałbym zostać wolontariuszem. Mam na imię Fre...

-Dobrze. Usiądź chłopcze. -przerwał mi. Bardzo cieszy mnie to, że młodzi ludzie tak chętnie chcą pomagać innym. Jak byłem młody to też pomagałem. Mam dla Ciebie dziewczynę, która bardzo potrzebuje towarzystwa. Jest mądra i niewątpliwie i Ciebie czegoś nauczy. Teraz wypełnij kartę. -mówił bardzo szybko i chaotycznie.

Imię i nazwisko: Freddy Ruess
Adres: Lawson Street 12, 11721 Huntington, NY 14467
Data urodzenia: 23.01.1998
Kontakt: 66538958569

Dobra. Tyle muszę wypełnić. Dostałem teczkę, w której były wszystkie informacje o niej. Sala numer 24. Zacząłem tego samego dnia. Dowiedziałem się o niej wiele czytając informacje zawarte na idealnie białych kartkach. Podszedłem pod jej salę. Cholera to w niej leżał Antony. Nie. Ja nie dam rady. Wspomnienia kolejny raz powróciły. Sprzeczności biły się we mnie. Czy wejść? Nie wejdę. Już miałem odejść, gdy drzwi otworzyły się.

Biała laska muskala podłogę, uderzajac o białe płytki. Biała sukienka, delikatnie opiewala jej kruche, blade ciało. Ciemne oczy, niczym dwa kasztany jesienią, pokropione kroplą rosy, zagubioną w wielkim ponurym i jesiennym świecie. Usta, jak płatek młodej róży, która dopiero budzi się do życia lub... przygotowuje się do odejścia z tego świata. Wciąż uśmiechnięte.

-Rose? To Ty? -spytałem szeptem.

Dziewczyna stanęła, nie odwracając się spuscila głowę. Nagle obróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się delikatnie.

-Tak -odparła cicho. Jej głos był barwny. Przepełniony radością i niewonnoscia. Odzwierciedlal w pewnym stopniu jej duszę.

-Jestem Freddie, będę do Ciebie przychodził. Zostałem tu wolontariuszem.

-Rosalie Crauel. Miło mi Cię poznać Freddie -odpowiedziała nieco pewniej wyciągając w moją stronę rękę.

Zastanawiało mnie to, skąd wiedziała w którym miejscu jestem. Ująłem jej dłon. Nagle dziewczyna chwyciła mnie mocniej i pociągnęła delikatnie.

-Chodz za mną -powiedziała, po czym ruszyła korytarzem.

Szedłem wciąż obok. Nie wiedzialem co mam powiedzieć. Jak sie zachować. O co mogę spytać, jakiego tematu nie poruszać. Czułem się na prawdę niezręcznie. W pewnym momencie dziewczyna stanęła przed dużymi, szklanymi drzwiami. Delikatnie musnela ręka po tabliczce, na której napisany był Braillem numer sali.

-Gdzie jesteśmy? -spytalem

Klucz do śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz