Poranek. Biała koszula. Krawat. Ciasne korytarze. Tłok. Cholera.
Zaczyna się nowy rok szkolny, nowe życie. Grubą kreską odkreślam to, co było kiedyś. Zarówno te złe, jak i te dobre rzeczy, których w moim życiu było naprawdę mało, odchodzą w zapomnienie. Jedyne, co pozostanie w mojej pamięci to ludzie- ich nie zapomnę nigdy. Nieustannie tracę bliskich, tym właśnie jestem naznaczony, to moja kara za grzechy na tej ziemi.
Stanąłem przed ogromnym budynkiem i spojrzałem na niego w całej okazałości. Próbowałem objąć go wzrokiem, co bylo trudnym zadaniem. Ogólnie rzecz biorąc, była to duża szkoła. Nie tylko pod względem wielkości, ale i ilości uczniów. Biała elewacja, prosta architektura. Budynek miał mało oryginalny kształt, a jednak wyjątkowy. Zwykły prostokąt z kilkoma strzelistymi wieżyczkami i oknami zakończonymi ostrymi łukami. Zdawałoby się, że owe wieże nie były częścią naszej szkoły. W żadnym calu nie pasowały do pozostałej części obszernej infrastruktury. Zdawało mi się jednak, że to właśnie one nadają temu miejscu wyjątkowy charakter. Gdy pierwszy raz przeszedłem przez ogromne drzwi przypominające portal, poczułem się jak w Hogwarcie. Niestety cudowne wrażenie minęło, gdy tylko przekroczyłem próg. Wewnątrz szkoła nie wyróżniała się, zresztą gdyby nie wieże, zewnętrzna część także nie byłaby oryginalna. Moje pierwsze wrażenie wbrew pozorom było dobre.
Szedłem przez korytarz ubrany na galowo. Walczyłem ze sobą. Chciałem milczeć. Zależało mi na zrobieniu chociaż pierwszego dobrego wrażenia. Gdy tylko wszedłem na sale poczułem, że stres ściska mi gardło. To nawet lepiej, bo może wtedy nic nie powiem. Stanąłem pod ścianą, w kącie, wcale nie chciałem nawiązywać kontaktów. Na szczęście inni też się do tego nie palili. Czekałem tylko na koniec tego dnia, już na początku czułem, że będzie jak zawsze. Byłem dziwakiem i tyle wiedzieli o mnie inni. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałem dać się im poznać. Przyglądałem się każdej wchodzącej na sale osobie. Nie znałem ani jednego chłopaka, ani jednej dziewczyny. To dobrze. Nie wierzyłem jednak, że teraz, tu w tej szkole będzie inaczej. Początek roku odbył się hucznie jak w żadnej z moich dotychczasowych szkół. Otyły mężczyzna w kolorowym ubraniu rektora wszedł na podwyższenie i zaczął przemawiać grubym i donośnym głosem. Mile powitał pierwszoroczniaków i z uśmiechem kontynuował zaciekle i z niebywałą charyzmą swoją przemowę. Na początku nie omieszkał się wymienić walorów szkoły, zachwalił ją w kilku nieskromnych zdaniach i opisał dotychczasowe osiągnięcia. Pokrótce przedstawił historię szkoły. Gdy tylko skończył mówić rozległy się oklaski i ciche pochrząkiwania elity nauczycieli i ważnych gości. Przydzielono nas do klas. Byłem dumnym numerem 29 z 35 osób.
Wielki tłum ludzi zaczął przeciskać się przez wąskie drzwi hali sportowej. Postanowiłem wyjść na końcu, ale ktoś wypchnął mnie na korytarz. Szedłem teraz wraz z tłumem. Spora część grupy wlała się do jednej z klas. Starałem się nie spuszczać z oczu niebieskiego plecaka, wiedziałem, że to chłopak z mojej nowej klasy. Szedłem wciąż za nim, żeby trafić gdzie trzeba. Nagle chłopak zniknął w tłumie. Cholera. Zacząłem się przepychać. Musiał przecież gdzieś być. Zacząłem się denerwować. Cholera zaraz nie wytrzymam! No i wtedy moje marzenie o zrobieniu dobrego wrażenia prysło jak bańka mydlana. Może mojej niepochlebnej opinii o tej sytuacji nie wyraziłem głośno, ale wystarczająco, żeby usłyszała to nauczycielka idąca za mną.
Nie musiałem już szukać chłopaka z niebieskim plecakiem. Szedłem teraz z wściekłym "prywatnym przewodnikiem". Czułem się doprawdy uhonorowany. Nauczycielka zaprowadziła mnie do klasy, nadmieniając mojej nowej wychowawczyni o tym co zrobiłem. Jednocześnie oświadczyła mi, że jutro mam się stawić u dyrektora. Pięknie! Pierwszy dzień w szkole a ja już mam kłopoty. Ojciec mnie zabije. Stałem teraz w progu i nie wiedziałem co mam zrobić. Nauczycielka popchnęła mnie ku klasie i z hukiem zamknęła drzwi. Stałem tak przez chwilę, czując wiele oczu na sobie. W końcu zająłem jedno z wolnych miejsc na końcu sali. Pani zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem. Zaczęła mówić. Nie słuchałem jej. Wciąż tylko walczyłem ze sobą, chciałem nad tym zapanować ale nie mogłem. Lekcja dłużyła się niemiłosiernie. Zielone kwiatki w kolorowych doniczkach zdobiły klasy. Jak wszystkie ściany w naszej szkole, tak i te w klasie były białe. Nieskazitelnie czyste pomimo, iż szkoła ma swoje lata. Niezniszczone biurka o barwie jasnego drewna połyskiwały jak nowe. Metalowe, twarde krzesełka nadawały surowy wygląd klasie. Zdecydowanie nie pasowały do łagodnych z wyglądu biurek uczniowskich. Rozejrzałem się po uczniach mojej obecnej klasy. Od samego początku zauważyłem, że ustanowili już hierarchię. Dziewczyny, które zdawały się być umalowanymi plastikami zajęły miejsce przy oknie, by móc wypatrywać przystojnych chłopaków przechadzających się po dziedzińcu, prężąc swoje muskuły i puszczając im zalotne spojrzenia. Klasowi kujoni siedzieli w pierwszym rzędzie, jak zdążyłem zauważyć nie było ich zbyt wielu. A przynajmniej tylko kilku zdradziło się już na początku. Chłopaki, którzy zdawali się być typowi siedzieli na środku klasy, bądź na tyłach. Zauważyłem, że moi potencjalni koledzy są bardzo przewidywalni, a schemat mojej klasy jest oklepany. Nawet nie zdziwiła mnie hierarchia, jaką zastałem pierwszego dnia. Niestety patrząc powierzchownie, czego zwykle nie robię, nie zauważyłem nikogo, z kim mógłbym się zaprzyjaźnić. Potrzebny mi jest ktoś, kto będzie wyrozumiały, kto będzie podobny do mnie, a takich jest niewielu. Cóż poradzić? Gdy wyszliśmy z klasy, dużo osób zaczęło ze sobą rozmawiać. Każdy chciał się zapoznać już dziś. Tylko ja nie miałem takiej potrzeby. Wyszedłem szybko na korytarz, który teraz był pusty. Co jakiś czas przechodziły małe grupki ubranych na galowo osób. Nerwowo kierowałem się ku wyjściu. Wyszedłem na dwór. Szedłem szybkim krokiem przez kilka przecznic. Po 10 minutach doszedłem do domu. Otworzyłem drzwi, ujrzałem ojca siedzącego ja fotelu. W ustach miał jak zawsze zresztą fajkę.
-Jak w szkole synu? -spytał, lecz słyszałem w jego głosie zbyt mało entuzjazmu, co odczytałem jako ewidentną niechęć do rozmowy.
-Dobrze. - odpowiedziałem beznamiętnie, starając się dać mu odczuć, jak źle mi z jego obojętnością w stosunku do mojej osoby.
Szybko udałem się do mojego pokoju, nie widząc sensu dalszej rozmowy. Po drodze chwyciłem jeszcze kanapkę, która była w lodówce, uprzednio przygotowana przeze mnie na wypadek kolejnej kłótni z ojcem. Nie miałem ochoty w tym momencie, jak zresztą często bywa, siedzieć z nim i patrzeć jak spogląda na mnie z żalem i wyrzutami. Nie byłem winny przeszłości, nie tym razem.
CZYTASZ
Klucz do śmierci
Teen FictionPieprzyć to. Nie umierać. ŻYĆ. Tylko mnie do jasnej cholery nie zostawiaj, chociaż Ty tego nie rób. Mam już dość tego, że wszyscy odchodzą. Mam dość tego, że moje życie jest tak popieprzone i tak trudne. Pamiętaj, że jesteśmy nieskończeni. Pamiętaj...