8

301 38 16
                                    

Castiel leżał na łóżku, gdy zadzwonił jego telefon. Odebrał tylko dlatego, że dzwonił Dean - gdyby to była Meg, albo ktokolwiek inny, odrzuciłby bez zawahania.

Może to głupie, ale Dean naprawdę był jedyną osobą, z którą miał ochotę teraz rozmawiać. Może to dlatego, że przecież nie dalej niż dwie godziny wcześniej poczuł, że Deanowi na nim zależy i wiedział, że może na niego liczyć? A może po prostu, mimo tego, że nie miał ochoty z nikim gadać i jeszcze chwilę wcześniej nie chciał żadnych randek, dotarło do niego, że go kocha i go potrzebuje? Bo teraz potrzebował kogoś chyba bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Odebrał, mając nadzieję, że Dean nie dzwoni tylko dlatego, aby powiedzieć mu, że jednak nie da rady przyjechać, bo już teraz był na granicy płaczu przez wszystko, co działo się obecnie w jego życiu i rodzinie i naprawdę miał dość. Chciał tylko, żeby ktoś go przytulił i powiedział, że będzie dobrze.

Stoję pod drzwiami i jestem prawie pewien, że dobrze zapamiętałem numer mieszkania, ale boję się jednak źle, więc mógłbyś otworzyć drzwi i dać mi pewność? — wypalił, streszczając swoje położenie, zanim Castiel zdążył cokolwiek powiedzieć. Zaskoczyła go ta wypowiedź Deana. Ile czasu minęło odkąd poprosił go, żeby przyjechał? Pięć minut? No może sześć... Spojrzał na zegarek i błyskawicznie porównał z czasem poprzedniego połączenie. Cztery. Dean przyjechał tu w cztery minuty. — Halo, Cas, jesteś tam?

— Jesteś już? — spytał zdezorientowany. Nigdy nie był u Deana, ale wiedział gdzie mniej więcej mieszka i musiałby wyjść z domu w kilka sekund i złamać kilka przepisów, żeby być tu już teraz.

Tak.

Czyli najprawdopodobniej złamał te przepisy...

— Dobra, to idę — zadeklarował, po czym się rozłączył.

Wziął telefon i portfel - mógł iść z Deanem gdziekolwiek, byleby nie zostać tutaj. Dom nagle przestał być domem i to go przerażało. Zawsze lubił wracać do domu, kochał swoją rodzinę, a teraz to wszystko legło w gruzach. Myślał, że jest blisko z mamą, a ona go oszukiwała. To samo zrobił ojciec. Nie mógł udawać, że nic się nie stało, bo przecież się stało. I nie radził sobie z tym ani trochę i wiedział, że sam się nie pozbiera. Na szczęście wyglądało na to, że naprawdę miał kogoś, na kogo może liczyć nawet w ten najbardziej spontaniczny sposób.

— Gdzie idziesz? — spytał Chuck, gdy Castiel zakładał buty.

— Gdzieś. Nie wiem kiedy wrócę. Może jutro wieczorem. Późnym wieczorem. Albo w poniedziałek rano tylko po to, aby zabrać rzeczy do szkoły — odpowiedział i już miał naciskać klamkę, gdy ojciec zatrzymał go, łapiąc jego rękę.

— Castiel.

— Wybacz, ale obecnie jesteś ostatnią osobą, przed którą mam ochotę się tłumaczyć — powiedział, strącając jego rękę ze swojej i otwierając drzwi, przed którymi stał Dean. Wyszedł i błyskawicznie je zamknął.

— Cześć — powiedział Dean, a Castiel nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi znowu się otworzyły i ojciec wyszedł przez nie na korytarz.

— Synu, jest po jedenastej...

— Wiem. Dobranoc — powiedział ostro, jakby miał ochotę zamordować własnego ojca i ruszył w dół schodów, łapiąc Deana za przedramię, aby upewnić się, że ten idzie za nim. Dean rzucił tylko "dobry wieczór" w stronę Chucka i posłusznie ruszył za chłopakiem. Castiel najchętniej złapałby go za dłoń i splótł ich palce, ale nie chciał, żeby jego ojciec to widział.

Na szczęście Chuck postanowił się poddać i nie biec za nimi po schodach, ale Dean i tak stwierdził, że najlepiej będzie w ciszy zaprowadzić Castiela do swojego samochodu. Odezwał się dopiero, gdy Castiel siedział na siedzeniu pasażera, a on za kierownicą.

Love, Castiel [Destiel AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz