Przymrużyłam oczy, gdy oślepiło mnie światło słoneczne. Od jakiejś godziny czytałam w ebooku zasady szermierki do utrwalenia wiedzy. Jeanne Le Roux, bo tak właśnie się zwę, pochodzę z Finlandii, co może dziwić, gdyż mam francuskie imię i nazwisko. Otóż, zamieszkałam tu w wieku 6 lat ze względu na rodziców, a ojciec właśnie stąd pochodził, skąd moje imię. Mówiłam biegle w trzech językach: fińskim, angielskim i oczywiście francuskim, który zajął mi całkiem dużo czasu. Ale właśnie dzięki temu znajdowałam się w Paryżu, w tym wyjątkowym mieście miłości.
Zlustrowałam swoją twarz srebrnymi oczami. Nie wyglądałam wyjątkowo źle, brązowe włosy były w ladzie, więc chwyciłam telefon i ruszyłam w kierunku drzwi, skąd mogłam zejść na dół. Moje mieszkanie różniło się od innych, miało poddasze. Naprawdę super rzecz, bo było dosyć małe.
Mój tata był u znajomego po lutownicę, a mama właśnie coś pichciła. Oboje pracowali w biurach, mama jako kierowniczka biura w sklepie meblowym, a tata był informatykiem. Mimo tego nie był odklejony, bo dogadywaliśmy się całkiem dobrze. Nie rozumiałam tej dziedziny, bo byłam dość słaba z matematyki, lecz nie przeszkadzało nam to w porozumieniu się.
— Kochanie, dzisiaj gdzieś wychodzisz? — usłyszałam, po czym zeszłam z ostatniego schodka. Moja mama, wieczna blondynka, uśmiechała się do mnie. Po prawej stronie znajdowała się kuchnia, w której coś kroiła na desce.
— Zostaję w domu. Póki nie ma jeszcze poniedziałku, mogę się poobijać — po minie matki zrozumiałam, że jej plany były trochę inne. Mimo że próbowałam się wybielić, już wiedziała, że jestem bardzo chętna na wyjście...
— Wyjdziesz do sklepu? Potrzebuje paru rzeczy, tu masz listę. Byle szybko, bo nie będzie obiadu, skarbie!
Lekko się zirytowałam, lecz na moją buzię wpełzł uśmiech. No tak, nadal byłam córką swojej mamy, która lubiła mnie posyłać w różne strony świata, nazywając ten fakt "odpowiedzialnością". Bardzo miłe, lecz sama wolałam w coś pograć. Schowałam więc listę do kieszeni i weszłam na korytarz. Wzięłam portfel, założyłam trampki i narzuciłam na siebie rozpinaną bluzę. Z szafki przy drzwiach wyjęłam torbę szmacianą i wyszłam z domu. Tego dnia było ciepło, więc nie musiałam ubierać nic innego.
Po raz kolejny zobaczyłam piękne ulice Paryża. Jak dobrze, że miałam mieszkanie na trzecim piętrze, bo mogłam widzieć znacznie więcej. A stąpanie po tym miłosnym asfalcie... no nie zapędzajmy się. Szłam tylko na drobne zakupy.
Na drodze było wyjątkowo spokojnie. Na biedroblogu, który czytałam z wielką namiętnością, nie było żadnej nowej wiadomości dotyczącej tego, że Władca Ciem znowu zaatakował. Wokół chodziło mnóstwo zadowolonych z życia ludzi. Gdyby przyszedł im na myśl fakt, że jedna chwila mogłaby zamienić to wszystko w jeden wielki koszmar...
Wkroczyłam do zwykłego, najbliższego marketu po produkty na jakieś ciasto, coś tam jeszcze i musiałam po tym zajść do najlepszej piekarni w okolicy, należącej do państwa Dupain-Cheng. Córka tego piekarza zaczęła ostatnio chodzić do nas do szkoły, była rok młodsza ode mnie. Często ją widywałam na korytarzach, bo zazwyczaj pierwsze klasy miały przed nami lekcje w pomieszczeniach. Mijaliśmy się zwyczajnie.
Zrobiłam w sklepie pospiesznie zakupy, nie rozglądając się za dużo po półkach, lodówkach stojących i tych podłużnych. Zapłaciłam za produkty, schowałam wszystko do torby i zaszłam po croissanty do piekarni. Po tym wszystkim, stwierdziłam, że nic tu po mnie i po pożegnaniu się z panią Dupain-Cheng, ruszyłam w powrotnym kierunku.
Nagle, jakby czas stanął w miejscu. Dosłownie. Ludzie momentalnie zaczęli uciekać, a nade mną przeleciało mnóstwo akum. Migiem dostałam się do domu i zamknęłam za sobą niebieskie drzwi. Już w środku czekali na mnie rodzice, którzy chyba nie byli zaskoczeni faktem, że coś się dzieje. Biedronka i Czarny Kot pojawili się parę tygodni temu, a już tak dużo się wydarzyło. Z pewnością nie było ani jednej osoby, która by ich nie znała. Czułam wręcz, jakby istnieli od dawna.
— Zobaczymy, co się dzieje w telewizji? — usłyszałam od ojca. Zgodnie ruszyliśmy do salonu na przeciwko wyjścia z domu i zasiedliśmy przed ekranem na dużej, wypełnionej poduszkami kanapie.
Nadija Chamack wychwalała wyczyny bohaterów, którzy wkrótce się pojawili na ulicach Paryża. Szybko się rozprawili z akumami oraz przeciwnikiem, którego pokazano tuż po chwili. Nie było to aż tak ciekawe. Właściwie, nie obejrzałam wszystkiego do końca, bo wyszłam z salonu. Zadzwonił do mnie Luka, mój przyjaciel od pieluch. Wiedziałam, że się martwił, bo mogłam być uchwycona przez prezenterkę.
— Hej, wszystko w porządku, Jane? — usłyszałam ze słuchawki i uśmiechnęłam się lekko. Troszczył się o mnie, jak o własną siostrę. Praktycznie tak samo, jak o Julekę.
— Jasne, że tak. Właśnie jestem w swoim mieszkaniu i oglądam z rodzicami całą akcję na żywo — rzuciłam okiem na ekran, na którym właśnie widniał Czarny Kot — i bohaterowie dobrze sobie radzą. Jak zwykle.
Prędka wymiana zdań i rozłączyłam się. Wróciłam do rodziców i po całym spektaklu, rozeszliśmy się po mieszkaniu. Wróciłam do pokoju, uprzednio ściągając z siebie buty. Zobaczyłam ebooka na łóżku i wyłączyłam go, nie chciałam już z niego korzystać. Wcześniej przeczytałam wystarczająco dużo materiału.
Otworzyłam drzwi od balkonu i wyjrzałam przez barierkę. Lęk wysokości nadal mnie trzymał, mimo że miałam ten balkon od prawie dziesięciu lat. Próbowałam się przełamać, ale... nadal nie umiałam do końca. Często, jak szczur, chodziłam przy ścianie. Potrafiłam usiąść na krześle wieczorami, czy też porozmawiać z kimś, obejrzeć film, bo się przyzwyczaiłam, ale ciężko mi się wyglądało poza barierkę. Zwyczajnie strach mi przeszkadzał.
I wnet ujrzałam przede mną Biedronkę i Czarnego Kota, którzy akurat skoczyli blisko mnie, na wprost jakiegoś budynku po drugiej strony ulicy. Podążyłam wzrokiem za ich sylwetkami, które po chwili zniknęły zza moją prawą półścianką.
Uśmiechnęłam się szeroko. To było miłe, że mogliśmy na nich polegać.
______________________
Krótko, ale treściwie.
A natchnęło mnie, żeby wrzucić te opowiadanie, które się kurzy już od 2021 roku. Nie jest co prawda skończone, ale myślę, że wam się spodoba. W trakcie będę je pisać, a wy zdążycie się zanurzyć w tej niecodziennej walce z wrogiem, która pozostawia po sobie trwałe ślady.
Dobra, dość filozofii, rozdziały będą się pojawiać mniej więcej w środy, żebym miała czas na pisanie na bieżąco kolejnych notek. (Moje ukochane słowo ze slangu z blogów...)
W najbliższym czasie pojawią się też inne książki, także warto poczekać (nie kilka lat, spokojnie xD) i nie napawajcie się większym optymizmem, nie będą związane z Miraculum. Ale coś może kiedyś jeszcze stworzę.
Ale cieszę się, że tutaj wracam. Myślę, że na dobre i pokończę te wszystkie leżące od kilku lat opowiadania. Będą one z listy fandomów, w których jestem.
Pozdro!
CZYTASZ
La Paonne [Miraculous Ladybug]
FanfictionJeanne Le Roux, mieszkanka pięknego miasta miłości, Paryża. Zamiast spokojnej 2 klasy gimnazjum, odnajduje swoje przeznaczenie, które okazuje się mieć mało pomyślne zakończenie. Jane postanawia zmierzyć się z własnym losem, kierując się ku niemu z...