Wstałam z wyjątkowo dobrym nastrojem. Ubrałam czarny sweter z wysokim kołnierzykiem, który sięgał mi połowy ud, ciemne rajstopy i zwykłe buty sportowe. Nie przesadzajmy, kozaki byłyby zbyt dużym przeskokiem. Przypięłam też Miraculum do podkoszulki. Duusuu schował się w mojej torbie, gdzie miałam tablet, na którym się uczyłam i parę innych drobiazgów.
— Hej tato. Mama jeszcze śpi? — zapytałam, zasiadając do stołu po krótkim spacerze po schodach. Już miałam przygotowane śniadanie, za co im niezwykle dziękowałam. Chociaż często były dni, kiedy sama sobie robiłam coś do żarcia.
— Szykuje się już do pracy. Dobrze, że znalazła tę pracę w biurze. Nie musi się tak męczyć, jak wcześniej, prawda, córuś? — mój tata był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, jak na zapalonego komputerowca, nie obrażając żadnego komputerowca. Miał naprawdę ładne, czarne loki nie sięgające zbytnio karku i śmiejące się, szare oczy. Właśnie po nim odziedziczyłam tęczówki. Mama zaś miała krótko obcięte włosy trochę za linię żuchwy, krótsze ode mnie. Całe życie farbowała na blond, więc nie byłam już nawet pewna, czy miała taki sam kolor włosów jak ja. Oczywiście, mówiąc żartobliwie. Była szatynką. Z ciemnymi oczami.
— Również się cieszę. Pamiętam, jak mówiłam, że nigdy nie nauczę się francuskiego i wrócę do dziadków. Z biegiem czasu chce mi się z tego śmiać — oznajmiłam i zaśmialiśmy się. Moi dziadkowie mieszkali w Finlandii, skąd moja mama się przeniosła i poznała tatę. Dlatego też posiadłam francuskie, pierwsze imię.
— Też pamiętam. Widzisz, trzeba się czasami przemóc. Tylko nie zasiedź się i pędź do szkoły — puścił mi oczko i po skończeniu posiłku, zabrałam dwa croissanty ze sobą, banana i butelkę soku.
Jak zwykle droga była prosta i szłam chodnikiem obok głównej ulicy. Przeglądałam wiadomości na Kiku, gdzie byłam w grupie klasowej i pisałam z różnymi ludźmi ze szkoły i z poza. I tam właśnie tez siedział Czarny Kot, ale skojarzyłam szybko, że miał fejkowy numer telefonu.
Gdy już wchodziłam na schodkach, zaczepił mnie Luka, przez co weszliśmy razem do szkoły. Akurat często się to zdarzało, bo oboje mieliśmy podobne wyczucie czasu. Ale mnie częściej zdarzało się spóźniać. Niestety.
I jak na złość, niechcący dotknęłam ramieniem tą samą część ciała, należąca na nieszczęście do Chloe, która stała ze swoją psiapsi na dziedzińcu. Z początku chciałam to zignorować i pójść dalej, lecz blondynka sama mi w tym przeszkodziła.
— Jak chodzisz, pokrako?! — pisnęła wręcz, a ja zwróciłam się w jej stronę. Nie miała nawet za grosz szacunku do starszej koleżanki, co mnie bardzo zirytowało. Nie bałam się jej tatuśka, chociaż ona była do wielu rzeczy zdolna. Nie raz już nim straszyła.
— Trzeba było się posunąć, pierwszaczko — wycedziłam przez zęby. Obie się nienawidziłyśmy. Niestety, w poprzedniej szkole również była w młodszej klasie, a fakt, że chodziłam razem z Adrienem na szermierkę, wbijał jej sztylet w plecy. Próbowałam ją zrozumieć właśnie przez blondyna, lecz w tamtym momencie mogłabym jej wykręcić łeb.
— Jane, chodź do klasy — gdyby nie Luka i jego spokojny nastrój, który mi się udzielił, po prostu wyminęłam Bourgeois. Ta chyba nie była zbyt zadowolona, bo nie mogła się na mnie wyżyć. Co ja bym zrobiła bez niego!
— Znowu uratowałeś moje świerzbiące ręce od zakopania jej żywcem — w pół żarcie, pół serio podsumowałam akcję, która w sumie trwała tylko kilka sekund. W nieco dłuższym czasie byliśmy już pod salą lekcyjną.
— Jane, ty jeszcze nie sięgnęłaś po rozum do głowy? — obróciłam się i zobaczyłam Ann, kładącą skórzaną, brązową torbę na ławce, na której w trójkę usiedliśmy. Zajęłam miejsce między nimi.
![](https://img.wattpad.com/cover/247462679-288-k366493.jpg)
CZYTASZ
La Paonne [Miraculous Ladybug]
FanfictionJeanne Le Roux, mieszkanka pięknego miasta miłości, Paryża. Zamiast spokojnej 2 klasy gimnazjum, odnajduje swoje przeznaczenie, które okazuje się mieć mało pomyślne zakończenie. Jane postanawia zmierzyć się z własnym losem, kierując się ku niemu z...