Rozdział 5

308 43 1
                                    



Nie chciałem tam wracać. Pół nocy nie przespałem szukając jakiekolwiek informację na temat posiadłości Moon. Doszukałem się tylko kilku skarg na głośne krzyki. Nic więcej. Jakiekolwiek słowa na temat nawiedzenia, to były tylko bajeczki odstraszające dzieci od wchodzenia na cudzą posiadłość. Dowiedziałem się jeszcze tylko, że rodzina Moon od pokoleń była nieprzyjazna dla sąsiadów i odizolowana od społeczeństwa. 

Czyli dobrze podejrzewałem, że byli samotnikami. 

Zawsze uważałem się za racjonalistę. Nie specjalnie wierzyłem w zjawiska paranormalne. Owszem, kiedyś uwielbiałem taką literaturę, ale żeby coś takiego poczuć na własnej skórze to niekoniecznie.

Wierzyłem jednak swoim zmysłom i nie miałem wątpliwości, że to co widziałem i czułem było rzeczywiste. Nic mi się nie przyśniło. Byłem nawet pewny, że jak wracałem do domu i szedłem żwirem, dostrzegłem ciemną sylwetkę w jednym z okien na drugim piętrze. Obserwowała mnie. I czułem jej wzrok aż nie zniknąłem za bramą posiadłości.

Mimo wszystko wróciłem do tego miejsca. Dwa dni później siedziałem na schodach przed wejściem do rezydencji i czytałem książkę. Było trochę zimno, ale nie miałem najmniejszego zamiaru wchodzić do środka. I tak wystarczało, że w oknie tuż za mną stała ta sama ciemna postać. Byłem pewny, że to ten chłopiec w innej formie. Obaj nie zrobiliśmy żadnego ruchu. Ja siedziałem i czytałem książkę, a ciemna postać stała nieruchomo i bez przerwy na mnie patrzyła. Po jakichś dwudziestu minutach przywykłem do tego.

Czekałem na ludzi, którzy mieli wycenić posiadłość. Chciałem zaciągnąć  profesjonalnej opinii. Musiałem wiedzieć na czym stoję. Ile wszystko jest warte, z jakiej epoki to jest, na ile jest unikatowe. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak drogocennym miejscem. Dla mnie to było za dużo. Wcale się nie cieszyłem, że to wszystko dziedziczę.

Właśnie zaczynałem nowy rozdział, kiedy przez otwartą bramę wjechały dwa ciemne auta. Natychmiast się wyprostowałem i zamknąłem książkę. Byli punktualnie, co tylko potwierdziło ich profesjonalizm.

Wstałem kiedy zaczęli wysiadać, kompletnie zignorowałem nerwowy ruch w oknie. Po grzecznym przywitaniu się od razu przeszliśmy do konkretów, co bardzo mi pasowało. Weszliśmy do środka i skierowaliśmy się do ogromnego salonu. Nie tylko goście byli tam pierwszy raz. Ja również, dlatego zatrzymałem się na pół sekundy widząc ogromny portret kobiety nad kominkiem.

To była najpiękniejsza kobieta jaką widziałem. Miała na sobie piękną suknie, falowane włosy tak jasne, że były niemalże białe. Wyglądała jak lalka, zwłaszcza przez te przeszywające chłodem złote oczy. 

Bardzo się cieszyłem, że nie jestem ani na jotę podobny do rodziny Moon. Po inny portretach widziałem, że wszyscy mieli białe włosy i złote oczy. Niemalże żółte.

Identyczny kolor włosów i oczu, ostre arystokratyczne rysy twarzy. Wszystko było tak podobne.

Ja na szczęście byłem brunetem o piwnych oczach. Byłem podobny do taty a nie do tej rodziny. 

Poczułem jak coś porusza się za moimi plecami. Nie czułem negatywnej energii, dlatego się nie przestraszyłem,  gdy cień z okna stał tuż za mną.

Patrzyłem na niego trochę zaskoczony tą bliskością. Próbowałem dopatrzeć się podobieństwa do malca, jednak nie mogłem w tej ciemnej nicości dostrzec brązowych oczu.

Już na końcu języka miałem pytania, jednak nie dane mi było je wypowiedzieć.

—  Ma pan długopis?

The MoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz