Rozdział 18

277 42 1
                                    



Od razu pożałowałem własnych słów. Nie było moją intencją zranić czy zestresować tego dzieciaka. Westchnąłem i poklepałem go po pleckach w uspokajającym geście. Mogłem się spodziewać, że weźmie sobie moje słowa do serca.

— Nie, nie to miałem na myśli. Chcę tylko żebyście nie cierpieli – wytłumaczyłem się.

Naprawdę musze być uważny przy Izaaku. Każde słowo muszę ważyć.

— Nie cierpimy. – Położył ufnie swoją główkę na moim ramieniu. — Już nie.

Od razu moją uwagę przykuły jego słowa. Już nie.

— Co masz przez to na myśli? - zapytałem zaintrygowany.

Oczywiście mi nie odpowiedział. Zawsze milczał jak moje pytania go uwierały. Chował się jak żółw w swojej skorupie i nie chciał mówić dalej.

— Izaak – powiedziałem ponownie z naciskiem – musisz ze mną rozmawiać. Musisz mi opowiedzieć wszystko. Jesteś jedyną osobą, która może pomóc mi zrozumieć własną sytuację, w jakiej się znalazłem. Ja naprawdę niewiele rozumiem.

— Dobrze – mruknął, nie podnosząc główki. – Jako duchy odczuwamy bardziej emocję i aurę. Boli nas jeśli jesteśmy bliżej negatywnych wibracji. Pochłaniamy je i sami stajemy się negatywni, źle – zamilkł na moment. – Cierpimy zawsze przez negatywną aurę głowy rodziny Moon.

Coraz bardziej nienawidziłem tej rodziny Moon,

— Czy moi przodkowie naprawdę byli aż tak źli? – zapytałem, nie mogąc uwierzyć, że płynie we mnie krew właśnie takiego pokroju ludzi.

— Cóż... — powiedział wolny, dziwnie przestraszony. – Nazwałbym ich zepsutymi. – Po tych słowach wyprostował się w moich ramionach i rozejrzał, jakby szukał kogoś, kto by go za te słowa ukarał.

— Nikt cię za to nie ukaże - uspokoiłem go ze smutkiem.

Teraz, po tylu latach i świadomością, że nie ma tu nikogo innego z rodziny oprócz mnie.

— Wiem – mruknął i wtulił się bardziej we mnie. – Pragnęli tylko władzy, pieniędzy i nieśmiertelności. Mieli pod dostatkiem te dwie pierwsze. Ale mimo obsesji i geniuszu, żadnemu nie dało się zdobyć nieśmiertelność. Nikt nigdy tego nie uzyskał. Pałali się czarną magią, każdy w każdym pokoleniu, a to niszczyło im dusze i zatracało w złu.

Pogłaskałem go po głowie. Tylko mogłem sobie wyobrazić, co mogło się dziać z takim małym służącym w domu, pełnym szalonych psychopatów.

— Dlatego... – zawahał się. – Dlatego nie pokażę ci, jak używa się czarnej, szarej czy białej magii – znów nastała chwila ciszy – dobrze? – zapytał niepewnie, jakby miał z tego powodu wyrzuty sumienia.

— Dobrze, Izaak. Nie zależy mi na magii. Bądź jednak pewny, żeby oszukać Loże i żebym był bezpieczny.

Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Ja patrząc na mury budynku, który kryje w sobie tak ponurą historię, on przytulając się do mojej szyi.

— Kiedyś – powiedział cicho w przypływie szczerości, kiedy byliśmy w ogródku warzywnym, znajdującym się niedaleko wejścia do kuchni. – Kiedyś wierzono, że dzięki wysysaniu energii z dusz można zdobyć nieśmiertelność.

— Co?! – Wręcz krzyknąłem, zatrzymując się jak rażony piorunem. Chciałem spojrzeć mu w twarz, ale nie oderwał nosa od mojej szyi. – Co wam robili?!

Ta informacja jakoś wyprowadziła mnie z równowagi. Wściekłem się na własnych nieżyjących przodku, a sam do siebie poczułem irracjonalne obrzydzenie. W końcu miałem ich geny.

— Mi nie – wytłumaczył podnosząc na mnie wzrok. – Ale innym duchom znajdującym się na terenie już tak.

Nie byłem typem faceta, który szybko traci cierpliwość, czy wybucha gniewem, ale informacja, którą dał mi Izaak zmusiłam mnie do zrozumienia, co tu się działo. Jacy chorzy ludzie tu mieszkali. Poczułem uścisk w klatce piersiowej i dziwny ogień. Wyprostowałem się sztywno, czując jak mięśnie mi się napinają. Gorąco z klatki piersiowej przeniosło się na całe moje ciało. Byłem tak zły i zatracony w ponurych scenariuszach, że nie zwróciłem na to większej uwagi. Zrozumiałem, co się dzieje dopiero, gdy Izaak się odezwał.

— Puszą ci się włosy od złości – powiedział cichutku.

Zamrugałem zaskoczony, nigdy włosy mi się nie puszyły ze złości. Już chciałem sam sprawdzić, kiedy poczułem czyjąś ciężką dłoń na moich włosach. Spojrzałem w bo i zobaczyłem mojego złotowłosego gościa, tory siedział na parapecie okna kuchni.

Jak długo tutaj był?

Uśmiechnął się do mnie łagodnie, jakby go coś rozczuliło.

- Już w porządku. Nie denerwuj się na coś na co nie masz wpływu.

Zamrugałem zaskoczony. Jako tak jego obecność tłamsiła mój intelekt, czułem się idiotycznie przy nim.

— Tak - przytaknął mu Izaak. - W porządku, było to dawno i nikomu nie stała się większa krzywda. Henryk nie potrafił ujarzmić tej energii i uciekła nic mu nie dając.

Nie podobało mi się, że mówi to tak lekko. Jakby to była po prostu jedna z bolesnych sytuacji.

— Przepraszam – mruknąłem nie chcąc drążyć, o co chodziło, że włosy mi się puszą jak u jakiegoś kota – przestraszyłem cię? - zwróciłem się przepraszająco do chłopca.

Spojrzał mi w oczy.

— W porządku – zapewnił mnie łagodnie.

Zerknąłem na złotowłosego, który nadal trzymał dłoń w moich włosach i badał ich teksturę.

- Nie krępuj się - rzuciłem mu trochę zaczepnie.

Uśmiechnął się i ostatni raz przeczesał mi włosy i się cofnął.

- Wiem - odpowiedział.

Potrząsnąłem głową i wszedłem do rezydencji. Posadziłem chłopca na blacie i zaraz wziąłem się za robienie śniadania. Musiałem czymś zająć myśli.

Jakie przerażające informacje jeszcze mnie czekają do przyswojenia?

— Zrobisz mi kawę? — Doskoczył do mnie Noe z gotowym kubkiem.

Zmrużyłem oczy, ale przyjąłem jego kubek i podsunąłem pod ekspres. Facet zachowywał się jakby był tutaj stałym lokatorem.

— Wiesz – zaczął nieśmiało chłopiec zwracając na siebie naszą uwagę, siedząc na blacie i grzebiąc w szufladzie. – Nie wiem czy to pomoże, ale nikt tu nie ma grobu... może gdyby postawić im wszystkim pomniki to by zapewniło im pokój? W większości religii tak jest.

Spojrzałem na niego błyskawicznie. To mogło być jakieś rozwiązanie.

Izaak wydawał się taki mało zainteresowany tematem, że miałem wrażenie, że próbuje mi pomóc tylko dlatego, bo mi na tym zależy.

— W porządku — powiedziałem łagodnie — to jakiś pomysł. A co z tobą? Wiesz gdzie leżysz?

Spojrzał na mnie dziwnym spojrzenie, a następnie uśmiechnął się trochę upiornie, kompletnie już nie przypominając dziecka. Pokręcił głową, chwycił mnie za mały palec i wgryzł się w batonika, którego wyciągnął z szuflady.

Zrozumiałem, że nigdy mi nie powie.

— Czekają cię ciężkie wybory, Abel — szepnął mi do ucha Noe, wywołując we mnie dziwny niepokój. 

The MoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz