Rozdział 25

389 55 11
                                    


Wszystko błyszczało. Jakoś było to dziwne miejsce, nierealne. Bogate, czyste, puste. Piękne, ale nie mógłbym tutaj mieszkać.  Było w nim coś... Smutnego.

Podłoga była z białego marmuru, choć byłem pewny, że chodzę po tafli wody. Przez słońce przedostające się przez otwarty sufit, ziemia błyszczała i jakby falowała.  

- Gdzie jesteśmy? - zapytałem, idąc po korytarzu, który chyba nie miał końca. 

Czułem się jak w zaciętej taśmie wideo. Krajobraz się ciągnął i byłem pewny, że mijam te same kolumny. 

- U mnie w domu - powiedział po prostu, niemal podskakując z radości. 

On naprawdę był szczęśliwy, że idę z nim porozmawiać na osobności. Ja osobiście miałem lekkie obawy, ale wolałem ich nie wyjawiać głośno. Jeszcze się obrazi, czy coś. 

- Gdzie jest twój dom? - doprecyzowałem pytanie. 

- W mojej wyobraźni. 

Zatrzymałem się gwałtownie, zaszokowany jego odpowiedzią. Spojrzał na mnie, jakby nie powiedział nic dziwnego. 

Poczułem jak szybciej biję mi serce. On kompletnie nie było normalny. On nie był ludzki. 

- Jesteś Bogiem? - wyszeptałem konspiracyjnie. 

Naprawdę w to wierzyłem. Nie widziałem innego wyjaśnienia na taką ewentualnością. 

Długowłosy zamrugał dwukrotnie, a następnie wybuchł śmiechem. Aż miałem wrażenie, że powietrze się trzęsie, przez głośny rechot. 

- Wyglądam ci na Boga? - rechotał, wyśmiewając moją teorię. - Co? 

Nie przestawał śmiać się ani na moment. 

Poczułem ja pieczą mnie policzki. Szczerze powiedziawszy to owszem. W jakiś pokręcony sposób był potężny, piękny i nierealny. Tak jak można sobie wyobrazić Boga. 

Może jest aniołem? 

Wolałem już się nie odzywać, dlatego odwróciłem głowę. Blondyn chyba zauważył moje speszenie, bo szarpnął mnie za rękę i zmusił do zrobienia piruetu. Obkręciłem się jak baletnica, tyle że na pięcie i spojrzałem na niego zaskoczony. 

Nadal chichotał i mnie objął. Zdezorientowany mu na to pozwoliłem. 

- Słodki jesteś - powiedział i odsunął się ode mnie, by następnie pociągnąć mnie znów wzdłuż niekończącego się korytarza. - Choć, wypijemy herbatę. 

- Dobrze - powiedziałem ugodowo. - Całkiem angielskie przyjęcie - mruknąłem.

Zachichotał, ale nie skomentował, choć miał idealną okazję, by wypomnieć mi moje pochodzenie.

W końcu opuściliśmy ten niekończący się korytarz i weszliśmy do pomieszczenia, gdzie czekała już zastawa do herbaty i ciastka, istne królewskie przyjęcie.  

- Podoba ci się tutaj? - zagadnął stając przy krześle. Jednak nie usiadł, tylko  nadal czekał aż to ja pierwszy usiądę.  

- Jest tutaj pięknie, ale jakoś... - zawahałem się w doborze słów, siadając. - Smutno - odważyłem się powiedzieć szczerze. 

Spojrzał na mnie dziwnie, ale nie wydał się urażony. 

- Wiesz że twój zamek należał do mnie? - zapytał, jakby to miało coś wspólnego. 

- Według dokumentów jest nasz od XVI  wieku - powiedziałem obserwując jak nalewa mi herbaty.

Bardzo ładnie pachniała. Chyba jaśminowa.

The MoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz