Rozdział 19

260 42 8
                                    



Biała magia brała się z wnętrza, nie z zaklęć czy odpowiednich ruchów. Każdy posiadał tą  niezwykłą energię w sercu. Jedyne co trzeba było zrobić, to odblokować ją i można było tworzyć cuda. Jej moc różniła się bardzo od szarej magii. Polegała ona na uzdrowieniu i pomaganiu żyjącym stworzeniom. A najbardziej to opierała się na ziołolecznictwie i wróżbiarstwie. Nie miała większego wpływu na martwą materię. Taką magią mógł używać tylko człowiek o czystej duszy, co z tym idzie, nie może również być używana do złych czynów. 

Isaak zapewnił mnie, że to bardzo łatwe, zwłaszcza że powinienem mieć jej ogromne ilości, skoro jestem Moon. Uspokajał mnie i zapewniał, że na pewno mi się uda. Wystarczy, że oczyszczę umysł, skupie się i zechcę czegoś bardzo mocno.

Mówił to mimo że nie wyczuwał ode mnie żadnej magii.

Nie wierzyłem mu, oczywiście, ale od dwóch godzi siedziałem na ziemi w bibliotece i gapiłem się na zwiędłego kwiatka. Moim zadaniem było uruchomić magię wewnątrz mnie i go ożywić. Zaczynaliśmy od tego, że to bardzo łatwe zadanie, skończyło się na tym, że zabrał mi komórkę, gdy w roztargnieniu szukałem nazwy tej rośliny.

— Hej! — zaprotestowałem, kiedy telefon przelewitował metry i skończył w dłoniach chłopca.

— Widzisz? — powiedział z pretensją, chowając telefon za plecami. — Problemem jest to, że nie potrafisz się skupić.

Zirytowałem się. Poczułem się jak dziecko karane przez matkę by przestał grać w gry, a odrobił zadania domowe. Dobiło mnie jeszcze to, że chłopiec wyglądał jak pięciolatek i mnie ganił.

— Znów to robisz — powiedział łagodnie, patrząc gdzieś nade mną. — Włosy ci się puszą.

Zaskoczony zamrugałem i pozwoliłem by chłopiec do mnie podszedł i wygładził mi włosy.

— Nie rozumiem, o co w ogóle z tym chodzi? — zapytałem, zapominając o mojej wcześniejszej irytacji.

Chłopiec usiadł przede mną, zasłaniając mi widok na roślinkę i spojrzał mi w oczy swoimi ogromnymi, orzechowymi.

— To aura, energia, która z ciebie wychodzi — wyjaśnił trochę cichszym głosikiem. — Tylko duchy i czarodzieje mogą je zobaczyć. Jestem pewny, że to, to. Magia z ciebie wychodzi bardzo łatwo. Musisz się tylko skoncentrować i ją ukierunkować.

Wypuściłem ciężko powietrze z ust. Przedstawiał to tak, jakbym to było najprostsze na świecie. Jestem pewny że Izaak, po prostu przez przyzwyczajenie, chciał we mnie widzieć czarodzieja. Jednak ja nim nie byłem. 

— Zróbmy sobie przerwę i opowiedz mi trochę o tej Loży — postanowiłem zmienić kierunek naszych rozmów, bo magia już mnie męczyła.

Westchnął sfrustrowany, ale zgodził się kiedy pozwoliłem mu usiąść na moich kolanach i pięknie się do niego uśmiechnąłem.

Miałem paskudną tendencje do odwlekania zajęć, których nie lubiłem.

Chwilę pomilczał, patrząc na mnie z naganą, aż w końcu się odezwał:

— To co miesięczne spotkanie, w którym czarodzieje z Wielkiej Brytanii się kłócą i dyskutują na temat nieśmiertelności.

— I tak co miesiąc? Fascynujące — sarknąłem, wyobrażając sobie starych pryków kłócących się na jeden temat.

Uśmiechnął się i się do mnie przytulił. Dzieciak potrafił wykorzystać każdą okazję by być blisko mnie. Gdyby nie chłonął mojej energii i pozytywnej aury, uznałbym to za skrajnie urocze.

— Wszyscy są tak samo paskudni — mruknął, bawiąc się moim guzikiem od koszuli.

— Ile jest reprezentantów rodzin?

— Z tobą? — zapytał sięgając po moją dłoń i zaczął się bawić moimi palcami. Były śmiesznie długie w porównanie do jego małych rączek. — Siedmiu. Wszyscy tak samo niebezpieczni i okropni. To ludzie typu: po trupach do celu.

— Rozumiem.

— Najbardziej powinieneś uważać na rodzinę Sun i Wild — złapał mnie za duży palec i spojrzał w oczy. — Moonowie i Sunowie są powiązanie pewną... dziwną klątwą.

— Rzucono na nas klątwę? — Byłem szczerze zaskoczony słysząc taką nowinę.

Myślałem, że moja rodzina była tak parszywa i sprytna, że ich by to nie dotknęło.

— Nie... Znaczy — zawahał się. — To taka przypadłość, że głowy rodziny pałają do siebie uczuciem i... Zawsze kończy się to dramatem.

Zmarszczyłem brwi. Brzmi jak idealny scenariusz dla historycznego filmu.

— Naprawdę? — zapytałem rozbawiony, powstrzymując wkradający się uśmiech na moje usta.

— Czemu cię to bawi? — Zmarszczył brwi zirytowany. Pewnie dla niego, który widział z bliska te dramy, moje zachowanie nie było odpowiednie.

— Przypomniałem sobie wszystkie romanse, które obejrzałem z siostrą. — Już naprawdę szeroko się uśmiechałem. — Zawsze mnie bawiły i nie rozumiałem tego.

Mruknął zaskoczony i położył głowę na mojej piersi i pociągnął mnie za mały palce.

— Może tym razem będzie inaczej... — westchnął i spojrzał na półkę z książkami, jakby coś mu się przypomniały. — Proszę cię Abel. Uważaj na niego, nie daj się skrzywdzić.  

Poruszyłem się zniecierpliwiony i zdezorientowany. 

— On? — zapytałam, poprawiając mu grzywkę, która wpadała mu do oczu.

Trzeba będzie go wziąć do fryzjera. W ogóle zauważyłem, że ma krzywo obcięta włosy.

The MoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz