Rozdział 6

265 44 0
                                    



Chłopiec nie pojawił się już więcej. Nawet jak na następny dzień pojawiłem się w rezydencji sam. Nawet zawołałem go parę razy, ale dziecko nie chciało się z mną widzieć. Nic na to nie mogłem poradzić. Chciałem z nim jeszcze porozmawiać. Wyjaśnić to, co tamten wcześniej powiedział. Doszło do mnie, że nie mam bladego pojęcia co się wokół mnie dzieje.    

Po tym komentarzu duszka, już kompletnie nie wiedziałem co zrobić. A powrót do domu w ogóle mi nie pomógł. Nie mogłem wiecznie zostać w Anglii, dlatego po prawie tygodniowym pobycie, wróciłem do Polski, gdzie z zainteresowaniem czekała na mnie rodzina.

Właśnie głaskałem bezmyślnie naszego kota - Tima, który był parszywym zwierzakiem i dawał się głaskać tylko mi mi mamie. Przynajmniej miałem uczucie że coś robię, rozmyślając nad całą sprawą. 

Zdarzenia w Anglii nie dawały mi spokoju. Nie wiedziałem jaką decyzję podjąć, ani co się dzieje z tamtym duchem. Może naprawdę powinienem wezwać księdza? Ten duch nie może dłużej egzystować w takiej próżni. Nie był niebezpieczny, ale zdecydowanie był nieszczęśliwy. Jego miejsce było po drugiej stronie. A na pewno nie w mojej rodowej rezydencji.

Czy moi przodkowie go też widzieli? Był związany z rodziną czy posiadłością? Jaką miał historię? Czemu tu jest?

Te pytania spędzały mi sen z powiek. Może nie miałbym takich wyrzutów sumienia, gdyby to nie było dziecko. Mały, wychudzony i samotny chłopiec. Zawsze miałem słabość do dzieci.

—  Mogę?

Aż gwałtownie uniosłem głowę i spojrzałem w stronę wejścia do salonu, na niespodziewany dźwięk. Nie słyszałem otwierania drzwi przez wysoką brunetkę. Stała tam w białym kombinezonie i wysoko upiętymi włosami. Jak zwykle prezentowała się pięknie. Była elegancką kobietą i to nigdy się nie zmieniło, mimo upływu lat..

—  Jasne mamo, co się stało?

Milczała, aż do mnie nie podeszła. Stanęła bardzo blisko mnie i oparła się biodrem o oparcie kanapy.

—  Od powrotu z Anglii jesteś strasznie nie swój.

Uśmiechnąłem się mimowolnie na jej zmartwienie. Nie powiedziałem im dokładnie co sie stało w rezydencji, co było w końcu oczywistą sprawą. Jednak ona widziała, wiedziała że coś poszło tam nie tak i teraz się zmartwiam. Mimo początkowych chęci bym sprawdził ten cały testament i rezydencję, teraz delikatnie dawała mi znać bym to rzucił i wrócił do domu. 

—  Stało się coś, Abel? — zapytała miękko, głaskając mnie po ramieniu. — Jak w końcu było z tym spadkiem?

Odwróciłem się do niej przodem na kanapie. Chwilę obserwowałem jak upija łyk zimnej już kawy z mojego kubka. Miała diabelnie czerwone usta. Zawsze się zastanawiałem jak ona to robi, że nie pozostawia po sobie śladów.

—  Nie wiem co o tym myśleć — przyznałem szczerze.

Jednak poczułem potrzebę wygadania się komuś, a mama była idealnym słuchaczem. 

—  Długi? — podsunęła ostrożnie.

—  Właśnie nie — potrząsnąłem głową. — Wszystko jest wręcz podejrzenie korzystne.

—  Wiedziałam! — krzyknęła podnosząc swój różowy paznokieć do góry. — Boisz się stabilizacji i odpowiedzialności. Nie możesz być wiecznie wolnym ptakiem.

Skrzywiłem się. To właśnie ona była zagorzałą zwolenniczką tego bym się w końcu z kimś ożenił i stworzył rodzinę. 

—  Wcale się nie boję stabilizacji. Mam przecież stabilną pracę.

—  Taką stabilną, że latasz co miesiąc na inny kraniec świata, jak tylko nadarzy się okazja do ciekawego reportażu do gazety lub twojego bloga. Abel, co chwile podróżujesz. Wybiła ci trzydziestka, nie czas na ogrzanie jednego miejsca?

—  Lubię to — przyznałem trochę dziecinnie. — Zresztą praca...

—  Och, błagam! Wystarczy tylko troszkę się postarać, zmienić profesję, znaleźć prace w jakieś gazecie. Znasz angielski, znasz inne języki, czemu nawet nie spróbujesz osiąść na jednym miejscu, co? 

Wiedziałem, że jako matka wie lepiej co jest dla mnie lepsze. Jednak ja i tak upierałem się przy swoim. Chyba bałem się stagnacji, bałem się odpowiedzialności. 

—  Chcesz się mnie pozbyć z Polski? Po tylu latach masz mnie dosyć? Chcesz żebym zamieszkał bardzo daleko od domu?

Nie podchwyciłam moich żartobliwych oskarżeń. 

—  Chcę żebyś w końcu się ustatkował i żebym miała gdzie cię dopaść. Jak tak się często przenosisz, to ciężko mi cię wytropić i włamać do mieszkania. Chcę być w końcu tą wścibską matką, która robi głupie i żenujące akcję swojemu synowi. Jak w tych wszystkich komediach, pozwól m na to w końcu, synu. 

Roześmiałem się. Czemu ona zawsze rzuca takimi głupimi tekstami jak z rękawa?

—  Jak nie dziewczynę to chłopaka sobie znajdź — rzuciła siadając obok mnie, na zdecydowanie zbyt bliską odległość. 

Roześmiałem się na jej kolejne nagabywanie. Mojej mamie nigdy się to nie znudzi. Dobrze, że podchodzi do tego z żartobliwym dystansem, a nie jak inne matki, które aż przeginają. 

—  Kupię wam ślicznego pieska — zaoferowała się. — Prawda kochanie?! — krzyknęła, odwracając się gwałtownie w stronę korytarza, gdzie przechodził mój zdezorientowany ojciec. 

—  Tak... — mruknął, nie mając ewidentnie pojęcie czego dotyczy rozmowa. 

—  Widzisz? — Uśmiechnęła się do mnie. — Nawet twój ojciec cię wspiera w posiadaniu chłopaka. 

Tata zakaszlał zaszokowany i wychylił się do salonu:

—  Zaraz, co? 

—  Odwiedzimy cię w tej rezydencji. — Ewidentnie specjalnie go ignorowała. — Najlepiej całą rodziną. 

—  Jakiego chłopaka? — Tata podszedł bliżej, naprawdę nie rozumiejąc, co się aktualnie dzieje w jego salonie. — Poznałeś kogoś w tej Anglii? Przynajmniej nie wpadniecie...

—  Jeszcze nie — odpowiedziała za mnie macocha, ubawiona po pachy — ale czuję w kościach, że na pewno. 

Pokręciłem głową i znów skupiłem się na kocie, który miał wszystko gdzieś.

—  Jesteście bardziej zdesperowani niż ja. — Roześmiałem się. 

—  Liczymy na ciebie  —  powiedziała, przytulając mnie. — Podoba mi się pomysł posiadania zięcia Anglika. 

The MoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz