Rozdział 1

3.8K 186 107
                                    

W niewielkim dwupokojowym mieszkaniu na ósmym piętrze wieżowca Xie Lian obudził się z krzykiem, który utknął mu w gardle i na chwilę sparaliżował całe ciało. Rzadko miewał koszmary, ale dzisiejszy był jednym z najgorszych, jakie mu się przyśniły.

Mężczyzna w całym swoim życiu obecnym jak i wielu poprzednich przeszedł wiele ciężkich chwil, ale ten sen był najboleśniejszy. I może wszystko było by dobrze, o wszystkim mógłby zapomnieć, tak jak i o wielu, wielu innych złych rzeczach, które przytrafiły mu się przez setki lat, ale ten sen nie był tylko wymysłem jego wyobraźni. To nie kreacja stworzona przez nadmiar emocji, myśli i tego, co widziały jego oczy i co na własny sposób zmieniły, by stać się senną marą.

To było wspomnienie.

Usiadł i przedramieniem wytarł pot z czoła. Ruoye, który zawsze mu towarzyszył i po każdej reinkarnacji w jakiś magiczny sposób odnajdywał go wkrótce po odrodzeniu, także się przebudził i delikatnie wił się wokół ramienia swojego Pana, jakby go pocieszając.

- Dziękuję ci, Ruoye - powiedział jeszcze lekko roztrzęsionym od emocji głosem. - Już wszystko dobrze. To był tylko sen. - Nie lubił kłamać, ale wypowiedzenie kłamstwa głośno było łatwiejsze do zniesienia, niż trzymanie prawdy głęboko w sobie.

Było łatwiejsze...

Oczywiście, na pewno takie było. Bo jeśli nie, to po co wypowiadać takie słowa na głos?

Biała magiczna wstęga, która była z nim od dawien dawna, miała swoją własną świadomość i choć nie mówiła, to bardzo dobrze wyczuwała emocje. Xie Lian dobrze o tym wiedział, ale starał się zapomnieć albo raczej nie myśleć o tym, dlatego często z nią rozmawiał. Opowiadał o własnym samopoczuciu (które prawie zawsze określał jako „bardzo dobre"), czasami o pracy, ludziach, których spotkał na ulicy.

Ale tak naprawdę było mu wszystko jedno.

"Chcę ratować zwykłych ludzi".

Odkąd sięgał pamięcią to motto wyryte było głęboko w jego umyśle. I choć to słowa przewodnie, którymi się kierował w każdym kolejnym życiu, było to także piętno.

Jednak ten dwudziestopięcioletni mężczyzna nie byłby sobą, jakby każdego dnia nie starał się komuś pomóc, jakby nie uśmiechał się do każdego dziecka, matki, każdego zwykłego człowieka jakiego mijał na ulicach miasta lub innego spotkanego w miejscu jego pracy. Ilekroć wychodził i przekraczał próg swojego mieszkania, uśmiech prawie nie schodził mu z ust. 

Tak się do tego przyzwyczaił, że nawet kiedy widział coś smutnego, złego, strasznego, to się uśmiechał i każdy, kto na niego spojrzał, myślał:

"Patrz na niego, jaki nieustraszony! W ogóle się nie boi!"

Inni mówili:

"On nie widzi w ludziach zła. Dla każdego jest tak serdeczny, że jego serce musi być naprawdę wielkie!"

Albo:

"Zawsze się uśmiecha, na pewno prowadzi wspaniałe życie bez trosk i żali. Takiemu to dobrze! Zazdroszczę mu!"

Takie życie było faktycznie łatwiejsze. Okłamywanie (choć tu Xie myślał w kategoriach - nie pokazywanie prawdy) było przyjemniejsze, zarówno dla innych jak i dla niego samego.

Było łatwiejsze!

Było łatwiejsze...

Naprawdę to musiało być łatwiejsze...

...

Bo jeśli by nie było... to dlaczego tyle lat, ciągle i ciągle, cały ten (przeklęty) wspaniałomyślnie dany mu czas, za każdym razem jak zamykał oczy, to słyszał w głowie ten sam krzyk rozpaczy?

Zapieczętowane szczęście || HuaLian ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz