Чэтыре

3K 155 22
                                    

Unosił się w wodzie. Dookoła niego pływały ryby i morskie stworzenia, o których nigdy nie słyszał. Jednak nie odczuwał lęku. To było jego miejsce — w tej błękitno-zielonej toni. Uśmiechając się, zanurkował. Czuł się tak, jakby leciał na swojej miotle. To był dziki pęd, wolność i niepohamowana radość. Przymknąwszy oczy zaczął płynąć szybciej. Nie zważał na to, że może się rozbić o skaliste dno. Rozkoszował się nowo poznanym uczuciem.

Niespodziewane szarpnięcie za ramię zatrzymało go w miejscu. Odwrócił się z zamiarem zaatakowania napastnika, gdy poczuł czyjeś usta na swoich. To był dobry pocałunek, zapierający dech w piersi. Czując innego rodzaju ekscytację, niż wcześniej pozwolił, by mężczyzna go objął. Wsunął dłonie w jego włosy i otoczył nogi ogonem. Tak przylgnąwszy oddał mu pocałunek. Przez chwilę walczyli o dominację, ale Harry bez żalu oddał ten pojedynek. Było mu tak dobrze, należał do tego mężczyzny, a on do niego. Westchnął w usta kochanka, gdy ten przerwał.

— Harry… — Coś było nie tak, to nie był ten głos. — Harry — Ktoś nim potrząsnął. Niechętnie otworzył oczy i spojrzał na swojego chrzestnego, który uśmiechał się do niego. — Wszystkiego najlepszego, dzieciaku! — krzyknął i przytulił go spontanicznie. Chłopak jęknął cicho, gdy Syriusz naruszył jego obolałe mięśnie. Mężczyzna odsunął się i przyjrzał mu się badawczo — Jesteś ranny? To ci mugole! — warknął wściekle, dopowiadając sobie w myślach jakie obrażenia posiada chłopak.

— Nie — zaprzeczył, rumieniąc się. — To nic takiego. — Nie mógł przecież przyznać, że bolą go niemal wszystkie mięśnie, ponieważ zmienił się wczorajszej nocy w syrenę.

— Na pewno? — zapytał, przyglądając mu się z uwagą. — Jesteś o wiele chudszy, niż przed wakacjami. — Mężczyzna przesunął dłońmi po jego żebrach.

— Ech… — Zarumienił się jeszcze bardziej.

Nie był przyzwyczajony, by rozmawiać o tym, co działo się w domu Dursleyów. Od małego wpajano mu, że nie może o tym mówić, a nawet jeśli próbowałby komuś o tym powiedzieć, to i tak nie uzyskałby żadnej reakcji.

— Nie ważne. — Widząc zawstydzenie chłopaka postanowił mu tym razem darować. — Jak się tutaj dostałeś? Uciekłeś?

— Ja…

— Poprosiłem Severusa, by go przyprowadził. — W przejściu do salonu pojawił się Dumbledore.

— Smarkeus. — Syriusz warknął niczym pies, którym był po części. — Sam mogłem to zrobić I czemu mnie o tym nie poinformowałeś?

— Dla bezpieczeństwa. — Dyrektor nie zwracał uwagi na dźwięki, dobywające się z gardła mężczyzny. — Najrozsądniejszym wyjściem było przyprowadzenie Harry'ego do kwatery wczesnym porankiem, gdy nikt o tym nie wiedział. — Syriusz już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy dyrektor dodał: — Dokończymy rozmowę później. Wasza dwójka z pewnością jest bardzo zmęczona. — Nastolatek dopiero wtedy zauważył, że jego ojciec jest w poszarpanych ubraniach, a na jego twarzy widać zmęczenie.

— Czy z Remusem wszystko w porządku? — Zerwał się na nogi.

Jak mógł być taki głupi i zapomnieć, że była pełnia.

— Wszystko dobrze, jeśli kiedykolwiek tak było —wymamrotał drugą część zdania, przeczesując palcami włosy. — Kilka ran i ugryzień. Teraz śpi, obudzi się pewnie gdzieś koło południa.

— Dobrze. Chciałem się upewnić, że nic wam się nie stało.

Black spojrzał na starszego czarodzieja. Wiedział, że Dumbledore od czasu do czasu przybywa wczesnym rankiem po pełni, by zobaczyć jak miewa się Lunatyk. Syriusz często miał wrażenie, że nie robił tego z troski o Remusa, a po to, by sprawdzić, czy ten jeszcze nie oszalał. Zdarzało się o wiele za często, że wilkołaki, które zamykano w ciasnych pomieszczeniach podczas pełni, traciły swój zdrowy rozsądek i rozszarpywały się w szale lub pozostawały w nim nawet wtedy, gdy wracali do ludzkiego ciała.

Syreni śpiew Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz