Luciano
34 lata wcześniej, lipiec 1983
Agricoltura di Bruzzese
W lipcu 1983 roku miałem dwadzieścia pięć lat i życie przed sobą, jak to mówił mój ojciec, don Domenico Buscetta. Tata dotąd oszczędzał mnie raczej, bo miałem jeszcze starszego brata, Feliciano, który od najmłodszych lat był wdrażany w mafijną działalność. Moją rolą miało być prowadzenie legalnych interesów Famiglii, ale dopiero, kiedy ustatkuję się i założę własną rodzinę. Miał wielkie plany wobec obu swoich synów. Ale na razie pracowałem tam, gdzie nadawałem się najlepiej, czyli na rodzinnej farmie w Bruzzese.
Pomidory. Uwielbiałem je od zawsze. Cudowny smak passaty, sosu do pizzy czy spaghetti, albo świeżych pomidorów z mozzarellą i bazylią. Od dziecka kochałem ten smak, a nigdzie nie rosły i nie dojrzewały takie pyszne, jak w naszej farmie w Kalabrii. Naprawdę lubiłem tę pracę. Jednym z moich zadań było nadzorowanie robotników najemnych, których w sezonie pracowało u nas bardzo wielu. Większość była Włochami, ale zdarzali się też przyjezdni z zagranicy, zwłaszcza latem. I teraz właśnie przyjechała do nas mała grupa z Polski.
Polska... To był kraj, o którym niewiele się słyszało do czasu wyboru Jana Pawła II na papieża. Kraj zza żelaznej kurtyny, odległy, egzotyczny, zimny. I nagle pięć lat temu Polska pojawiła się na ustach wszystkich, nie tylko we Włoszech, ale chyba na całym świecie, kiedy 16 października 1978 roku wybrano Polaka na papieża. Ale dla mnie nadal to był obcy i niewiele znaczący kraj. Aż do tego dnia. Polacy wysiedli z autokaru, który przywiózł ich aż pod naszą farmę. To było kilkanaście osób w różnym wieku. Mężczyźni i kobiety. I wtedy kogoś zobaczyłem...
Obok mnie przeszły dwie młode kobiety, mniej więcej w moim wieku. Blondynka i szatynka. Najpierw, rzecz jasna, zwróciłem uwagę na tę blondynkę, bo tak jasny kolor włosów nie trafia się co dzień na południu Włoch. Ale jej twarz nie przyciągnęła już mojej uwagi. Ot, taka kobieta, jakich wiele w magazynach dla panów, które skrupulatnie chowałem przed ojcem. Ładna, ale nie miała w sobie tego czegoś. Za to ta druga... Mój Boże, ona miała twarz anioła, a oczy tak niebieskie, jak niebo latem. Jej skóra odbijała promienie słońca, które nadawały jej złotego odcienia, a usta miały kształt i kolor dojrzałego jabłka. Wyglądała tak, jak wyobrażałem sobie księżniczki z bajek, czytanych mi w dzieciństwie przez mamę. Jakby zupełnie nie pasowała do tego miejsca.
Zebrałem jednak wszystkich nowych pracowników, bo takie było moje zadanie, i zaprowadziłem ich do miejsca, gdzie mieli spać, żeby mogli zostawić tam swoje rzeczy. Potem oprowadziłem ich po farmie i pokazałem miejsca, po których mogą się poruszać i te, do których nie mają wstępu. A w końcu zaprosiłem ich na kolację. Słyszałem, jak ta Polka coś tłumaczy pozostałym. Czyżby znała włoski? Teraz jednak nie miałem czasu, żeby się dowiedzieć, bo musiałem złożyć w kuchni zamówienie na kolację dla nowych pracowników.
Na czas zbiorów Paoletta ściągała wszystkie kobiety ze swojej rodziny do pomocy w kuchni. Nie bez powodu. Wykarmić naraz kilkadziesiąt osób pracujących fizycznie w polu, to było nie lada wyzwanie. Nasza Paoletta doskonale gotowała i wiedziałem, że czeka nas uczta dla podniebienia, ale tego wieczoru ja nie mogłem doczekać się tylko jednej rzeczy. Rozmowy z piękną nieznajomą.
Wieczorem wszyscy zebrali się przy stołach, które stały na podwórzu prze całe lato. Dziewczyny z kuchni uwijały się, jak w ukropie, poganiane gromkim głosem Paoletty. Niedługo wszystko było gotowe. Mogliśmy zasiąść do kolacji.
Nasi stali współpracownicy i wszyscy Włosi byliśmy przyzwyczajeni do takiej formy posiłków i wieczornego spędzania czasu. Dla tych Polaków to było coś nowego. Widziałem to po ich minach i słyszałem po pytaniach zadawanych w obcym języku, najczęściej właśnie w stronę tej dziewczyny. Ale chyba im się spodobało, kiedy zrozumieli, że to nie żadna impreza, tylko zwykła kolacja, jakie będziemy razem jeść codziennie, dopóki będą u nas pracować.
My, Włosi, wymyśliliśmy „agrowczasy" na długo zanim ten termin zaczął być w Europie modny. Po prostu od zawsze pracowaliśmy razem na roli, a po pracy wspólnie spędzaliśmy czas przy dobrym jedzeniu, winie i muzyce.
Kiedy wszyscy się już najedli, podszedłem do dziewczyny, której obecność nie dawała mi spokoju od kilku godzin. Nigdy dotąd nie zależało mi tak bardzo, żeby zrobić na kimś dobre wrażenie.
– Ciao, bellissima – przywitałem się najlepiej, jak umiałem.
***
* wł. Cześć, piękna.
CZYTASZ
ZŁY [WYDANY - KSIĄŻKA I E-BOOK]
Romance[ZAKOŃCZONY - WYDANY] Kalabria #1. Romans mafijny, jakiego nie było! Opowiedziany z kilku perspektyw: "mafijnego diabła", który za późno zrozumiał, że nie wszystko da się kupić lub zdobyć groźbą, a to, czego pragnie, to, co powinien robić i to, do c...