Obudził mnie łagodny dotyk czyjejś delikatnej dłoni i sterylny zapach czystości.
– W samą porę, Raven. Jeśli się pospieszysz, zdążysz jeszcze na śniadanie.
Mrugnęłam kilka razy. Wpatrywałam się w twarz pani Pomfrey. To ona sprawdzała mi temperaturę, to ona uśmiechała się na powitanie. Zatrzepotałam raz jeszcze powiekami i podciągnęłam się na rękach, siadając na szpitalnym łóżku.
W sali gościło jaskrawe, poranne słońce. Poza mną nie było nikogo, a jednak – pani Pomfrey machnięciem różdżki poprawiała jedną z oddalonych pościeli, zupełnie jakby ktoś na niej wcześniej leżał.
Myślałam intensywnie. Kartka z kalendarza po przeciwnej stronie sali wskazywała ósmego czerwca.
Poprzedni wieczór. Tak, pełnia i ta przeklęta wizja, i Remus na błoniach, biegający po nich jak gdyby nigdy nic, jakby w szkole nie było setek bezbronnych uczniów. I nacierający na mnie wilkołak. I dementorzy.
Patronus, wreszcie patronus, piękny i mocny.
I spokojny Lunatyk. I ja, odpoczywająca przez chwilę.
Dobry Merlinie, zasnęłam?
– Nessie... – Odwróciłam głowę; z drugiej strony łóżka, na krześle, siedziała Cath.
Jej wzrok i smutek, jakim zasnuty był jej zwyczajowy błysk w oku, przygwoździł mnie do łóżka.
– Profesor Lupin... – zaczęłam, ale pani Pomfrey mi przerwała:
– Nic się nikomu nie stało. To on cię przyprowadził, wczesnym rankiem, lekko wychłodzoną, ale nic poza tym, żadnych zadrapań ani żadnego ugryzienia.
Ugryzienia?
– Słucham? – wydusiłam, patrząc z przerażeniem to na pielęgniarkę, to na przyjaciółkę, myśląc szybko, w pośpiechu, chaotycznie.
– To profesor Lupin... – urwała i machnęła zniecierpliwiona dłońmi. – To był wypadek. Ale, jak mówię, nic się nikomu nie stało i przez wszystkie poprzednie miesiące również nic nie wymknęło się spod kontroli, jednak teraz...
– Dziękuję pani. – Przełknęłam nerwowo ślinę i wyskoczyłam z łóżka, opierając się o szafeczkę nocną.
– Och, jesteś pewna, że już wszystko w porządku? Może dam ci jedną dawkę Eliksiru Regenerującego więcej?
– Ness, posłuchaj mnie...
Eliksir Regenerujący w niczym tu nie pomoże, ale kieliszek Ognistej by się przydał.
Przebrałam się pospiesznie za parawanem i wypadłam zza niego w pośpiechu, zbierając pelerynę i różdżkę. Nie umiałam myśleć racjonalnie, jedyne, co zrozumiałam, to to, że pani Pomfrey bez skrupułów przyznała, że Remus był wilkołakiem.
Dlaczego?
Raz jeszcze wymamrotałam podziękowania pod adresem szkolnej pielęgniarki i omal nie przydeptując skraju szaty, ignorując bezradne nawoływania Cath, wybiegłam na korytarz.
Skoro pani Pomfrey tak otwarcie mówi o likantropii Remusa, to oznacza, że...
Cath wie. Wszyscy wiedzą?
W pośpiechu wsuwałam na dłonie czarne rękawiczki. Wskoczyłam na trzecie piętro w chwili, w której drzwi gabinetu Remusa właśnie się otwierały. Z cichym, rozchodzącym się po korytarzu, nie zapowiadającym niczego dobrego skrzypnięciem.
Jakby to skrzypnięcie było preludium do wzbudzonej, ostatniej sonaty.
Podbiegłam, dysząc ciężko i stanęłam twarzą w twarz z Lunatykiem.
CZYTASZ
CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}
Fanfico słońcu i pełniach księżyca. o lawendzie, kawie, muzyce klasycznej i remusowych sweterkach. o różowych włosach, Ognistej Whisky i łamaniu szkolnego regulaminu. o przeznaczeniu, odnajdywaniu własnej drogi i usamodzielnianiu się. o miłości przede wsz...