🌕✨ XII. Najdłuższa pełnia Remusa, cz. II

3.3K 162 1K
                                    


Stałam na szczycie Wieży Astronomicznej i w kompletnej ciszy wbijałam wzrok w przestrzeń. Dłonie, oparte na kamiennym parapecie, przemarzły mi do szpiku kości, zalewane strumieniami lodowatego deszczu. Dygotałam z zimna, od chłodu wody i mroźnego wiatru, zwiastującego rychłe nadejście zimy, ale nie ruszyłam się ani o milimetr. Potrzebowałam tego otrzeźwienia jak niczego innego. Potrzebowałam czegoś, co mnie rozbudzi, ponieważ przespałam raptem kilka marnych godzin, targana na zmianę gwałtownymi falami najróżniejszych emocji i budzona z lekkiego snu niepokojącymi wizjami czy koszmarami.

Zacisnęłam mocno usta, po raz kolejny zdając sobie sprawę, że w chwilach największych słabości i wahań przychodzę tutaj, na Wieżę. Na najwyżej wzniesiony punkt Hogwartu, najbardziej od wszystkich oddalony. Zupełnie samotny, pełniący wartę nad całą szkołą.

Czy to właśnie nie dlatego wczorajszy wieczór potoczył się tak a nie inaczej? Czy to właśnie nie z powodu tej nieuleczonej wciąż samotności tak łatwo przylgnęłam do Lupina? Bo przecież wcale nie wiedziałam, kim tak naprawdę jest moja matka - znałam ją jako kobietę spełniającą swoje powołanie, kobietę mającą cele, które realizowała. Mój brat? Choć zawsze służył pomocą, częściej byliśmy osobno, niż razem. Może z tego powodu tak bardzo starał się otoczyć mnie opieką, ale co tak naprawdę o mnie wiedział? Nelly? To dziecko żyło zamknięte w czterech ścianach, nie mając absolutnie żadnego kontaktu z rówieśnikami. A ojciec? Ściśnięty ze swoją pasją i niezwykłym talentem, zmuszony do porzucenia marzeń. Była jeszcze Catherine, ale jak mogłam traktować ją jak najbliższą osobę, zatajając prawdę zarazem?

Z Lupinem było inaczej. Od początku odkrywał mnie taką, jaką jestem. Żądną uwagi, łamiącą od czasu do czasu regulamin. Samotną i odrobinę zagubioną w poszukiwaniu własnej siebie. Skłóconą, mającą własne zdanie, choć wciąż zdecydowanie za mało asertywną tą drugą córką Ravenów, choć ironicznie - pierwszą. Chorobliwie potrzebującą miłości - bo bez niej po prostu nie potrafiącą funkcjonować. Potrzebowałam jej tak samo mocno, jak magii. Miłość była nieodłączną częścią mnie - zapoczątkowana przez babkę, błędnie ulokowana w Charliem, by ostatecznie odnaleźć się odpowiednio w Lupinie.

Tylko jak bardzo było to niewiarygodne, pojęłam dopiero tej nocy. Jak bardzo postanowiłam rzucić się pod prąd wszystkiemu, co do tej pory było całym moim życiem - rodzinie. Rodzinie ukrywającej przed światem wilkołaka, udającej, że w murach domu nie dzieje się nic nadzwyczajnego, a w której dyrygentem, ba, dyktatorem, była owiana złą sławą Lue. Liczba jej wyroków skazujących równała się liczbie wyroków wydanych przez Croucha, i to wymierzonych w czarodziejów takich jak Nelly lub Lupin.

A ja wspaniałomyślnie postanowiłam, że jedyną osobą na świecie, mogącą mnie uszczęśliwić, będzie wilkołak. Uczący w mojej szkole.

Zacisnęłam palce na parapecie tak mocno, że paznokcie skrzypnęły nieprzyjemnie. Rękawy szaty przesiąknęły już wodą, w uszach dzwoniło mi z zimna, a przed oczami widziałam straszliwy grymas mojej matki. To niedowierzanie na wieść, że jej córka pokochała wilkołaka. Czy byłabym w stanie przewidzieć jej ruch? Jej reakcję? Czy ona byłaby w stanie kiedykolwiek zaakceptować to, co chciałabym jej powiedzieć?

Nim zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, postać matki zastąpił uspokajający uśmiech babki Inaressy. Przymknęłam powieki, nie panując nad niekontrolowanym drżeniem ust. Długi, siwy warkocz i jej płynne ruchy nadgarstków w trakcie grania zalewały mnie kojącą falą przekonania, że tym razem, w tak ważnej i istotnej sprawie, jaką były moje uczucia, nie powinnam przejmować się matką. Nie powinnam myśleć o jej zdaniu, bo ona nigdy nie próbowała zrozumieć mojego. Bo powinnam podążać zgodnie z własnymi przekonaniami, jak inne by nie były od pozostałych.

CLAIR DE LUNE {remus lupin hp ff}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz