Rozdział 67, IV.

187 12 0
                                    

Weszliśmy niezauważalnie do szpitala bocznym wejściem i przemknęliśmy się na korytarz. Nolan natychmiast nas zatrzymał.

- Widzicie tego kolesia? - wskazał na czarnoskórego lekarza, który zajmował się małym pacjentem. - Dlatego nie weszliśmy głównym wejściem.
- Kto to? - zapytał Liam.
- Człowiek Monroe. Wczoraj wziął broń razem z innymi. Tamta pielęgniarka - wskazał na kobietę za ladą. - stała za mną. Nie chodzi już tylko o łowców, ale o każdego, kto chce chwycić za broń. Wczoraj uczyli ich, jak strzelać i co robić, kiedy broń się zatnie. 
- Pielęgniarki? - zapytałam.
- Wszyscy.
- To chciałeś nam pokazać? - odwróciłam się do Nolana. - Wiemy, że nas nienawidzą.
- Nie tylko to. - próbował mnie uspokoić. - Chodźcie ze mną, dobra? - usłyszeliśmy, że do pielęgniarki zadzwonił telefon i żeby go odebrać, musiała się odwrócić do nas plecami. - Teraz. - Nolan zauważył idealną okazję. 
Przeszliśmy na kolejny korytarz, niezauważalnie omijając jednych z łowców i udaliśmy się do windy, która na szczęście była otwarta. Nolan wybrał czwarte piętro. W milczeniu oczekiwaliśmy aż winda stanie, a my mogliśmy wyjść. Nieufnie spoglądałam wokół i gdy chciałam wyjść, młody łowca zagrodził mi drogę swoją ręką. Spojrzałam na niego pytająco, ale on nic nie mówiąc, rozejrzał się wokół. Sam zdecydował się iść przodem, żeby nie narazić nas na niebezpieczeństwo. Szybko wybraliśmy się do pokoju, w którym leżeli mężczyźni w śpiączce.
- Przywieźli ich wczoraj. - powiedział Nolan. 
- Kim są?  - zapytał Liam, uważnie obserwując twarze śpiących.
- Ja.. - jąkał się. - Nie.. Nie wiem. Ale przyjechali wczoraj.
Z ciekawości podeszłam do jednego z pacjentów. Koniuszkiem palca przejechałam po kablu od kroplówki, aż w końcu spoczęłam wzrok na samej kroplówce. Zmarszczyłam po raz kolejny brwi, nie wierząc do czego była zdolna Monroe.
- Wiesz co to jest? - zapytał brunet z ciekawością. 
- Wilcze ziele. - dotknęłam niewielkiego worka. 
Liam wybrał numer do Masona i wytłumaczył mu całą sytuację. 
- Nie możemy po prostu ich odłączyć? - zapytał Dunbar przyjaciela. - Dobra, tylko szybko. - rozłączył się. 
- Okej, idę. - Nolan chciał wyjść, ale młody beta zagrodził mu drogę.
- A twój plan? 
- Nikt nas nie widział. 
- Więc? - blondyn uniósł brwi do góry wyczekująco. 
- Nie musisz mnie bić. 
Spojrzałam na Liama i się zaśmiałam cicho pod nosem. Doskonale wiedziałam, że to była jego ulubiona część planu.
- Ten element mnie przekonał. - przyznał. - Leć. - wskazał na drzwi.
Nolan wyszedł, po czym Liam spojrzał na mnie. Zaśmiałam mu się prosto w twarz, a ten tylko przewrócił oczami.
- To dobry chłopak. - powiedziałam. - Działał nie wiedząc, co robił. 
- To go nie tłumaczy. 
- A mnie? 
Liam spojrzał na mnie dziwnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Co masz na myśli?
- Też byłam łowcą, który nie wiedział co robi. - wzruszyłam ramionami. - Byłam pod wpływem rodziców. Potem pod wpływem Monroe. Mnie nie skreśliłeś, Liam. Więc nie skreślaj i jego, bo ewidentnie żałuje tego, co zrobił. - lekko się uśmiechnęłam, choć moje serce napełniał gorzki ból i przytłaczający żal.
Chłopak kiwnął głową, ale nic więcej nie dopowiedział. Mogłam sobie przybić piątkę za idealne opanowanie, choć do spokojnej bardzo mi daleko. Dotknęłam ponownie woreczka i zauważyłam, że Liam podchodzi do drzwi. Rozejrzał się przez okno w drzwiach i nagle zgasły światła i zapaliły się te zapasowe. Rozluźniłam ramiona, po czym zaświeciłam oczami, co Liam również zrobił. 
Łowcy. - pomyślałam bez zawahania.

Wojna światów | Liam Dunbar | Kontynuacja części 1 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz