Moja rutyną w soboty była pobudka o 9;00, zakupy na najbliższe dni i nauka prostych dań z Internetu, które jeszcze nigdy mi nie wyszły. Jak można spieprzyć nalesniki, nie dodając jajek?! Okazuję się, że normalnie. Oczywiście po moich nieudolnych i jakże żałosnych próbach gotowania, Spencer przez resztę weekendu kpi sobie ze mnie i z moich zdolności, gdzie ona sama nie ma lepszych.
Prawie zapomniałam o ‘imprezie’ u Caluma i o tajemniczym blondynie imieniem Luke. Uważałam, że to strata czasu przejmować się Jego słowami. Z brunetem nie było aż tak źle, nie mógł być uzależniony, zauważyłabym przynajmniej, a jego zakazanie widywania się z Hoodem, było dosyć dziwne i bezsensu. Postaram się wybadać sprawę w Liceum, wiem, że będzie ciężko coś wydusić od Caluma.
Rozmyślając o chłopakach szłam w kierunku sklepu, miałam szczęście, że supermarket nie był zbytnio daleko i nie musiałam się wozić po mieście moim gratem.
Dwadzieścia minut później byłam już na miejscu wrzucając monetę do wózka i jadąc moim ulubionym środkiem transportu z dzieciństwa w stronę ogromnych drzwi wejściowych .
Spojrzałam na listę zakupów, którą wcześniej wręczyła mi Spencer. Szczęka mi opadła po zobaczeniu ile produktów będę musiała przenieść do domu. Jakim trzeba być idiota, żeby nie sprawdzić wcześniej listy zakupów- karci mnie jak zawsze podświadomość.Westchnęłam ciężko i ruszyłam do działu z nabiałem. Irytująca jest nieuprzejmość ludzi w sklepie. Przepychają się wózkami jakby był to jeden wielki wyścig szczurów, jak widać ja również do tych szczurów należę – pomyślałam jak szturchnęłam kobietę w średnim wieku, a ta w zamian posłała mi mordercze spojrzenie. Lekceważąc wzięłam z półki mleko. Następnym działem był mniej zaludniony z napojami. Nie mogłam znaleźć swojego ulubionego napoju przez co najmniej pięć minut, zrezygnowana spojrzałam kilka półek wyżej, gdzie oczywiście znajdował się mój sok.
-To chyba jakieś żarty- mruknęłam do siebie i przewróciłam oczami. Stojąc na palcach najbardziej jak mogłam próbowałam dosięgnąć tej cholernej półki. Moje starania poszły na nic, a moje zbulwersowanie nie odpuszczało.
-Kurwa psia, jebana mać!- wykrzyczałam, chyba nie byłam do końca świadoma, że znalazłam się w miejscu publicznym i robię sobie wstyd.
Po sekundzie od mojego wrzasku usłyszałam śmiech za moimi plecami. Świetnie teraz to będę się jeszcze ze mnie śmiać. Odwróciłam się na pięcie i ujrzałam blondyna z przekutą warga, który kazał mi się ‘odpieprzyc’ od jego kumpla.
Kilkanaście par oczu był odwrócone w mój stronę.
-Co Cię tak bawi? Co ta za cholerny sklep?! To się nazywa dyskryminacja! Mogli przynajmniej wywiesić tablicę, że soki pomarańczowe są tylko dla tych, co mierzą trzy metry!!- warknęłam bez zastanowienia, kolejny raz karcąc się w myślach za bycia kretynką- Co ty tu w ogóle robisz, huh?- spytałam spokojniej.
Chłopaka nadal się śmiał trzymając swoje ręce na brzuchu.
-To chyba normalne, że chodzę na zakupy nie sadzisz?- chłopak momentalnie spoważniał- Pomogę Ci- blondyn podszedł do mnie bliże
-W czym?
-Ze sokiem, skoro się tak z nim męczyłaś i nie wstydziłaś robić małe show w tym sklepie to pewnie jest dla ciebie ważny.
-Och, dzięki- przewróciłam oczami i walnęłam się mocno w głowę, czego później pożałowała
-Dosyć szybko się zmyłaś wczoraj- powiedział, podając mi sok, który nie był dla niego żadnym wyzwaniem, oczywiście szczeka mi opadła.