Rozdział 62: Ered Mithrin

180 15 8
                                    

***

Do moich uszu dobiegł krzyk dziecka. Rozpoznając w nim głos Frerina, obróciłam się gwałtownie w jego stronę.

Znajdowałam się w Ereborze. Dookoła mnie rozlegały się jęki umierających w męczarniach poddanych, którzy leżeli na wpół martwi na korytarzach. W powietrzu unosił się zaduch niemal uniemożliwiający oddychanie, a w oczy kuło samo zanieczyszczone czymś powietrze.

Przed oczami pojawił mi się obraz Arcyklejnotu. W czasie nie dłuższym od dwóch sekund klejnot został pochłonięty przez ciemną mgłę i zamienił się w czarny pył, który zaraz zdmuchnął powiew wiatru. Ruszyłam biegiem przed siebie, gdy wołanie mojego syna się powtórzyło.

Wkoło mnie widziałam smugi ciemnej mgły, które niczym macki wpychały się coraz głębiej w Górę, wysysając z niej życie. Z niej i jej mieszkańców.

- Mamo!

- Frerin! - przystanęłam w miejscu, obracając się dookoła własnej osi w poszukiwaniu syna.

Moimi włosami targnął nagły wicher. Dookoła mnie zawirował unoszący się na nim niemal czarny pył, zmuszając do niemal całkowitego zamknięcia oczu.

- Frerin!!! - krzyknęłam w przestrzeń wkoło mnie.

Nad moją głową rozległ się huk i parę trzasków, jakie towarzyszą pękaniu skał. Ze szczeliny powstałej w kamiennym suficie nad moją głową wylały się kolejne strugi ciemnych obłoków, pochłaniając otoczenie w mroku. Kawałek od siebie dostrzegłam Frerina, który siłował się z pędem powietrza wiejącego w jego stronę, próbując do mnie dotrzeć. Za jego plecami nagle pojawiły się potężne i gęste chmury z ciemnego pyłu, momentalnie zasłaniając mi jego sylwetkę.

- FRERIN!

- MAMO!

Otworzyłam oczy z potężnym wzdrygnięciem. Z dzwoniącymi mi w uszach krzykami syna podparłam się na łokciach i przetarłam twarz jedną z dłoni. Wzięłam drżący wdech, starając się uspokoić kołatające mi w piersi serce.

Rozejrzałam się niemrawo dookoła i od razu zauważyłam, że jeszcze jest niemal całkowicie ciemno. Nocne niebo było lekko zachmurzone, ale okolicznymi drzewami nie poruszał nawet najmniejszy podmuch wiatru. Do moich uszu dotarło trzaskanie iskier z ogniska i chwilowe pohukiwanie pojedynczej sowy.

- Nie śpisz? - obok mnie rozległ się głos Thorina.

- Zły sen. - mruknęłam, podnosząc się z kucek, po czym przeszłam zaledwie kilka kroków i opadłam na ziemię przy boku męża – Za dużo myślę o tym wszystkim...

- Wątpię, czy da się nie myśleć. - odparł na to, a ja skinęłam lekko głową, przyznając mu w sumie rację – Też zaprzątam sobie tym głową od kiedy wyjechaliśmy.

- Nie ty jeden... - westchnęłam ciężko.

- Powinnaś się położyć i spróbować zasnąć. - poradził – Zregeneruj siły na dalszą drogę.

- Daleko do wschodu?

- Myślę, że za jakieś dwie godziny zacznie świtać. - oszacował – Także mniej więcej za tyle trzeba będzie wstawać i ruszać dalej. Patrzyłaś na mapę?

- Wczoraj w południe. - powiedziałam, sięgając po leżący przy mojej nodze patyk, którym zaczęłam grzebać w ognisku – Za dwa dni będziemy się przeprawiać przez Góry Szare. Nie zajmie nam to tyle, ile przez Mgliste, bo są węższe, a to miasteczko jest położone w wyższych partiach. Mamy blisko do jednego ze szlaków, którego używają kupcy, więc powinien być raczej wygodny. Pod koniec z niego zboczymy i spróbujemy na wyczucie trafić w odpowiednie miejsce.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now