❀⊱ Rozdział siódmy

1.3K 163 121
                                    

— Na początku rozdam wasze sprawdziany. Spodziewałam się co po niektórych lepszych ocen. — Ogłosiła McGonagall na lekcji transmutacji. Była to druga lekcja, więc większość uczniów ledwo przytomna wydała z siebie coś na wzór radości. Lekcje mieli z Krukonami, więc przebiegała w miarę spokojnie, jak na jej początek. Zaczęła wymawiać imiona i nazwiska uczniów, po czym podawać im kartki, czasami coś dopowiadając. — Panowie Lupin, Potter, Black i Pettigrew — westchnęła — Każdy z panów otrzymał trola. — Skrzywiła się i podała im testy. Reszta uczniów patrzyła w osłupieniu na te czwórkę. Dość nietypowe było, że Remus dostawał trola. On jednak tylko próbował nie parsknąć śmiechem.

— Myśleliście, że nie widziałem jak ode mnie ściągacie? Może to was czegoś nauczy — mruknął rozbawiony i powrócił do robienia notatek z lekcji. James, Syriusz i Peter chcieli zacząć awanturę, lecz zostali skutecznie uciszeni przez nauczycielkę. Przeklnęli pod nosem i wrócili do słuchania lekcji.

Od razu po tym, jak McGonagall wypuściła ich z klasy, Remus zaczął uciekać, aby uniknąć zażaleń od przyjaciół. Zatrzymał się dopiero przy sali od eliskirów, gdzie mieli następną lekcję. Uczniowie nie zwracali na to zbytnio uwagi, ponieważ to Huncwoci, a każdy, kto chodził do Hogwartu uznawał to za codzienność. Niedługo później przybiegła reszta grupy przyjaciół. Nie obyło się bez dramatyzowania, jakich to teraz nie będą mieli problemów. Tak, jakby to była pierwsza taka ocena w ich życiu. Próbowali udawać obrażonych, lecz po pierwszej godzinie im przeszło.

❀⊱┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄⊰❀

Tak naprawdę Remus nie wiedział, czy chce umrzeć. Jasne, cierpiał cholernie, ale cały czas myślał, jak sobie z tym poradzą jego przyjaciele? Nie chciał ich zostawiać, chociaż to było nieuniknione. Miał ochotę uderzyć się za każdym razem, gdy w jego głowie pojawiała się myśl o operacji. Jak mógł tak po prostu chcieć zapomnieć o Syriuszu? Spędził tu najlepsze lata swojego życia i wolał umrzeć, niż stracić jakąś część siebie. Ta część najczęściej dodawała mu otuchy w trudnych sytuacjach, gdy powoli nie dawał sobie rady. Operacja byłaby zwykłym tchórzostwem. Nie chciał uciekać od problemów.

Westchnął i jeszcze raz rozejrzał się po burdelu, który panował w dormitorium. Książki rozwalone na łóżku, papierki po cukierkach na podłodze, buty i ubrania rozwalone wszędzie razem z pergaminami. Wiedział, że trzeba tu posprzątać, ale nikomu się nie chciało. Z taką myślą opuścił dormitorium zszedł do Pokoju Wspólnego.

Nie przebywało tam zbyt dużo uczniów, patrząc na to, że było po lekcjach. Lily siedziała na kanapie, a gdy go zauważyła, od razu do niego podeszła.

— Mam sprawę, pomógłbyś mi znaleźć książkę o ostatnim temacie na eliksirach? — Zapytała z nadzieją. Chciała spędzać z nim więcej czasu. Remus miał dość traktowania go specjalnie, tylko dlatego, że był chory. Inaczej mało kto zwracał na niego uwagę, a teraz czuł się, jakby grał rolę tego chorego przyjaciela, któremu trzeba współczuć na każdym kroku. Miał dość nazywania go "odważnym" bo on wcale taki nie był. Uczucia nie pozostawiły mu zbyt dużego wyboru, niż czekanie na koniec. Był tylko polem bitwy. Bitwy, którą i tak przegra.

— Jasne — odpowiedział praktycznie bez namysłu. Jakkolwiek denerwujące to by nie było, nadal kochał Lily jak przyjaciółkę i starał się zrozumieć, jak musi to teraz przeżywać.

Wyszli przez obraz Grubej Damy i udali się korytarzem do biblioteki. Na korytarzu było kilku uczniów z Gryffindoru, którzy, mi zdziwieniu wszystkich, rozmawiali ze Ślizgonami. Nietypowe, lecz Remus uznał, że to miła odmiana niż ciągle wyzywanie. Przeszli dalej i skręcili w lewo. To był chyba jeden z tych na pozór nic nie znaczących błędów, których nie da się później naprawić.

Remus stanął jak wryty i przypatrywał się rozgrywającej się przed nim scenerii. Scenerii niczym z romansu, a on odgrywał rolę nieszczęśliwe zakochanego przyjaciela.

— Remus? — Zapytała lekko zmartwiona Lily i również w szoku zaczęła obserwować parę przed nimi. Cholerny Syriusz Black, obiekt westchnień Remusa, całował się z Marlene. Dziewczyna usłyszawszy, że ktoś przyszedł, odkleiła się od Syriusza z obojetną miną.

— Przepraszam — wymamrotał wilkołak i szybko pobiegł z powrotem w stronę dormitorium.

— Remus, czekaj! — Usłyszał za sobą krzyk Marlene, ale nie zamierzał się zatrzymać. Oczy zeszkiły mu się tak bardzo, że ledwo co widział. Szedł praktycznie na oślep, lecz miał to gdzieś.

Wpadł do Pokoju Wspólnego i szybko pobiegł do dormitorium. Zatrzasnął drzwi i upadł na podłogę. Poczuł jak coś zaciska się na jego płucach, a po chwili również na sercu. Łodygi próbowały przebić każdy organ, a Remus desperacko próbował wyrównać oddech, mimo tego, jak bardzo uznawał to za bezsensowne. Próbował krzyczeć z bólu, jaki zafundowały mu te piękne kwiaty, lecz z jego gardła wydobyło się charknięcie, a po chwili płatki zaczęły wypadać. Kaszlał, ponieważ inaczej kwiaty szybciej odciełyby mu dopływ powietrza. Wbijał paznokcie w dłoń i pochylił głowę nad podłogą. Z początku kilka łez zmieniły się na wodospady, których nie mógł powstrzymać. Płakał z bólu nie tylko fizycznego, ale i psychicznego.

Dużo osób mogło by uznać do za młodzieńczą miłość, ale czy takie miłostki przyprawiają o tak cholerny ból? Kwiaty próbowały wydostać na zewnątrz, zaciekle chcąc przebić skórę. Ręce miał poplamione w krwi, a płatki leżały już wkoło niego. Dla tych kwiatów był tylko doniczką, którą niszczyły z każdym dniem. Był zmęczony ciągłą walką, więc poddał się zabójczym pędom, które z wielką przyjemnością boleśnie przebijały jego narządy i mięśnie. Płatki skutecznie uniemożliwiły mu wrzeszczenie z bólu. Było ich za dużo. Wiedział, że to koniec, bo uczucia są zabójcze. Pochłoną cię całego, a później powoli wyniszczą.

Miał już dość. Niech już umrze. Niech już po prostu go nie będzie. Przeżywał istne piekło, klęcząc na podłodze. Krew wylewała się z ust. Kapała powoli na ziemię, dając niepodważalny znak, że to choroba wygrała, że Remus zaraz padnie i nigdy więcej nie wstanie. 

Nie próbował się ruszyć, ponieważ to nie miałoby żadnego sensu. Mógł żałośnie leżeć i dawać kwiatom łamać jego kości. Całe ciało należało już do nich. Do tych morderców ludzi zakochanych. Piekielny ból przeszył jego ciało, gdy pędy po raz kolejny rozrywały w środku jego ciało. Próbował wrzeszczeć. Płatki odbierały mu powietrze, a on już nawet nie próbował o to walczyć. Poddał się już dawno, lecz teraz przyznał ostateczne zwycięstwo chorobie.

Łzy zlewały się z krwią, a kwiaty tą cieczą się rozkoszowały. Była dla nich jak najlepszy trunek. Z wielką radością przebiły skórę chłopaka, w zastraszającym tempie zaczynając się owijać wokół ciała tego biednego człowieka. Śmierć czekała na jego duszę, aby sprawić, żeby on nigdy nie powrócił.

Z przerażeniem patrzył na krew, którą była wszędzie, wraz z kwiatami. Małe białe pąki zakiełkowały na skórze, pobierając z niego marne życie. Piękne uczucia i piękne kwiaty sprawiły coś tak obrzydliwego. Tak okrutnie go zabijały, że ktokolwiek to zobaczył, bał się zakochania. Te cudne rośliny umiały doprowadzić do płaczu i bezlitośnie sprawiać że człowiek błagał o życie.

Już zaraz go nie będzie. Już nigdy nie zobaczy swoich przyjaciół. Wiecznie uśmiechniętego Jamesa. Petera, który umiał pocieszyć. Syriusza, który nawet jak bardzo nie byłby irytujący, nadal był oddanym przyjacielem i był w stanie zrobić wszystko dla bliskich mu ludzi. Lily, która zawsze stara się pomóc i która próbuje wyprzeć się uczuć do Jamesa. Żałował każdych złych słów, które skierował w ich stronę. Chciał przeprosić za wszystko co zrobił. Chciał po raz ostatni przytulić rodziców i powiedzieć, że ich kocha. Jednak dlaczego ktoś miałby słuchać pragnień nędznego człowieka?

To zaraz przepadnie, a on razem z tym wszystkim.

Petals | Wolfstar Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz