Rozdział 7

36 6 19
                                    

Morskie Wyspy od dziesięcioleci stanowiły alternatywę dla młodych ludzi i smoków pochodzących z krain objętych klęskami, biedą i wojną. To tutaj pragnęli dostać się wszyscy, którzy posiadali magiczne umiejętności i za wszelką cenę musieli je opanować. Niezrozumienie mocy krążącej we własnych żyłach zawsze kończyło się tak samo – śmiercią na różne, najdziwniejsze sposoby.

Ogniki zazwyczaj stawali w ogniu i płonęli żywcem. Wyjątkowo bolesna i tragiczna śmierć. Nie tylko dla samej ofiary, ale również dla świadków, którzy mieli nieszczęście znaleźć się zbyt blisko.

Wodniki dosłownie ulegali rozpuszczeniu, tak jakby ktoś oblał ich wyjątkowo żrącym kwasem. Widok ten jest tak makabryczny, że bliskie biedakowi osoby wolą zostawić umierającego samego, aby nie musieć patrzeć na jego cierpienie.

Ziemniści zamieniali się w skalną bryłę, która ozdabiała miejsce ich śmierci jeszcze przez długi czas. Ta śmierć zdecydowanie należy do najmniej bolesnych, gdyż mag po prostu traci powoli czucie w każdej kończynie, aż w końcu zastyga w śmiertelnym bezruchu. Trwa długo, ale według ofiar nie boli.

Na końcu jeden z najgorszych sposobów umierania – rozerwanie przez wiatr. Powietrzni mają to nieszczęście, że ich moc dosłownie rozrywa ich na kawałki, a poszczególne części ciała lądują w miejscach sporo oddalonych od siebie i zazwyczaj kończą w żołądkach dzikich drapieżników.

Magowie od wieków zadają sobie pytanie, dlaczego za nieużywanie mocy spotyka ich tak ogromna kara od Wielkich Smoków. Odpowiedź jest zarazem prosta i bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Każdy z Smoczych Władców ma swoją własną moc, która nie jest jednak nieograniczona. Obdarzając ludzi swoimi talentami oddają cząstkę siebie, a w zamian oczekują, że zostanie ona dobrze użyta. Gdy jednak nie widzą żadnej aktywności ze strony obdarowanego, postanawiają odebrać to, co należy do nich. Dlaczego robią to w tak okrutny sposób? Wyrażają swój gniew i przestrzegają innych przed tym samym błędem.

Niestety nie wszyscy mają możliwość edukacji w miejscu z którego pochodzą. Właśnie dlatego gościnność i otwartość Morskich Wysp jest tak ważna. Bez nich byłoby jeszcze więcej ofiar. Mimo tych oczywistości nie wszyscy Morzanie patrzą na obcych z entuzjazmem. Dla niektórych słowo wędrowiec oznacza dosłownie pasożyta. W końcu taki człowiek zazwyczaj przybywa z niczym. Muszą go nakarmić, dać dach nad głową, ubrać i co najważniejsze – nauczyć panować nad sobą, a w związku z tym przyjąć do któreś z akademii. Każde miejsce zajęte przez obcego zajmuje miejsce dla nich samych, a przecież oni powinni mieć pierwszeństwo do jak najlepszej edukacji, czyż nie? Według reguł, do danych szkół dostają się tylko najlepsi, a dla tych z słabszymi mocami, zostaje co najgorsze.

Na szczęście Zwiadowcy i Strażnicy czuwają i uspokajają zdenerwowany lud, który domaga się zamknięcia wysp i odizolowania od świata. Póki oni żyją, Wyspom nie grozi zapomnienie.

__________________________________________________________________

W końcu przybył do nich Opiekun, który miał zaprowadzić ich do Przystani. Ostatnia noc spędzona na Morskiej Diablicy należała do jednych z najtrudniejszych podczas całej ich wyprawy. Damazy leżał bezsennie i wpatrywał się w drewniane belki nad swoją głową. Maze długo była nieobecna w pomieszczeniu. Przesiadywała z swoim ojcem chcąc zapewne nacieszyć się ostatnimi, wspólnymi godzinami.

Dopiero, gdy już prawie świtało, przyszła, aby na tą krótką chwilę się położyć. Nie było szans, żeby wypoczęła, zważywszy na stan jej umysłu. Widać było, że płakała, chociaż wyraźnie nie chciała tego po sobie pokazać. Ułożyła się w hamaku i także wpatrzyła w przestrzeń nad głową.

- Śpisz? – pytanie było absurdalne, gdyż wchodząc musiała widzieć jego otwarte oczy, ale Damazy postanowił tego nie komentować.

- Nie.

Najemnik [ZAKOŃCZONY✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz