Rozdział 13

18 2 0
                                    

Na dalekim południu małe krainy nie miały zbyt wielkiego poważania, a najwięcej do powiedzenia mieli władcy wielkich narodów.

Na wschód od Zarib leżał kraj zwany Terranonem. Rządziła nim pradawna dynastia władców, których pochodzenie było owiane tajemnicą. Na ich głowach spoczywały magiczne korony, które ponoć pojawiały się samoistnie, gdy rodził się nowy potomek i w ten sam sposób znikały, gdy któryś z władców umierał.

Każdy pan z rodu miał do dyspozycji również własny magiczny pierścień, który po włożeniu na palec wskazywał drogę powrotną do pałacu. Nie była to jednak jego jedyna funkcja. Każdy z pierścieni miał indywidualną moc, pasującą do danego księcia.

W kraju tym panował dostatek i dobrobyt. Każdy, kto tylko był sprawny i chciał pracować, mógł wyżywić siebie i rodzinę.

Niestety Terranon nie słynął tylko ze swojego przepychu i bogactwa, ale także z handlu niewolnikami i nieustannymi wojnami ze swoimi sąsiadami. Władcy nie znali umiaru i ciągle chcieli poszerzać granice swojego terytorium. Dlatego z czasem kraina ta stała się największą na południu. Zwykłym ludziom żyło się w niej dobrze, nawet jeśli nie pogodzili się, że ich małe państewka zostały włączone do wielkiego imperium.

Niewolników sprowadzano z różnych egzotycznych krain leżących wewnątrz dżungli i innych niedostępnych miejscach. Można było znaleźć wśród nich niezwykle intrygujące istoty, które wzbudzały żywe zainteresowanie przeciętnych Magów. Dzięki swoim mocom byli tutaj poważani i łatwo mogli się wzbogacić, dzięki czemu to oni najczęściej byli najemcami niewolników. Dzięki nim ten bestialski proceder kwitł, a ze świata powoli znikały nic nie znaczące osady, których mieszkańcy stawali się kolejnymi maskotkami dla swoich panów.

_________________________________________________________________

Wymykała się za każdym razem, gdy nadarzyła się okazja. Matari okazał się być świetnym kompanem do odkrywania tego nowego, nieznanego jej świata. Przystań kryła wiele tajemnic, które tylko czekały, żeby je odkryć. Zawsze miała duszę podróżnika, więc nic dziwnego, że każdą nową rzecz przyjmowała z entuzjazmem.

Najbardziej lubiła przechadzać się po Akademii. Ten budynek był niesamowitym miejscem i same jego mury zapierały dech w piersiach. Naprawdę cieszyła się, że może tu być, i nigdy nie żałowała kolejnych godzin, które spędziła z dala od wioski Dragonitów.

Bardzo pilnowała, aby jej wycieczki pozostały przez nikogo niezauważone. Godzinami trenowała na zboczach gór, w samotności, aby jej nieobecność przestała wzbudzać podejrzenia. Niekiedy przychodzili do niej inni Dragonici, aby razem poćwiczyć, ale zdarzało się to rzadko. Zazwyczaj woleli trenować w większych grupach, tworząc drużyny, ale było też paru takich, którzy woleli ćwiczyć się pojedynkę. Maze została uznana za właśnie jeden z takich przypadków. Ponoć nie każdy jest stworzony do pracy w zespole.

Postanowiła nikogo nie wyprowadzać z błędu i dalej udawać samotniczkę. Jedyny problem w jej planie idealnym stanowił Damazy i Główny Opiekun.

Ten pierwszy zdążył już ją całkiem nieźle poznać i doskonale zdawał sobie sprawę, że dziewczyna uwielbia być w centrum uwagi. Dlatego gdy zaczęła się oddalać coraz bardziej od osady, aby samotnie doskonalić swoje umiejętności, od razu zaczął węszyć.

Z początku wypytał ją, czy na pewno wszystko w porządku. Potem zaczął jej towarzyszyć, co po kilku niekomfortowych dla niej razach, skończyło się kłótnią. Kategorycznie zabroniła Damazemu chodzenia ze sobą. Dała mu dobitnie do zrozumienia, że pragnie samotności. Mieszaniec na te wyjaśnienia uniósł wysoko brwi, a następnie skrzywił się, pokręcił głową i odwrócił na pięcie. Odszedł nawet się za siebie nie oglądając. Nigdy nie patrzył wstecz, jakby nie lubił wracać ani na chwilę do tego, co już było. Zawsze szedł do przodu i nigdy się nie cofał.

Najemnik [ZAKOŃCZONY✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz