❚ σnє ¬ sαmσtnє dní ❚

1.4K 118 152
                                    

Życie samotnika z pewnością nie było łatwe. Każdy dzień był przepełniony samotnością, smutkiem, bólem i cierpieniem. Brak przyjaciół tylko potęgował ten cały stan. Codzienność stała się uciążliwa, a wszystko traciło sens. Remus nie lubił powtarzać czegoś w kółko i zazwyczaj rezygnował z takich rzeczy. Więc jeśli nie lubił takich rzeczy, to musiał też zrezygnować z życia. W końcu każdy dzień był taki sam. Ciągłe wiadomości o nowych atakach śmierciożerców, imiona zaginionych czarodziejów i czarodziejek. Różdzka zawsze u boku, gdyby jakiś nieproszony gość czekał za rogiem, myśląc w głowie jak lepiej będzie brzmiało śmiercionośne zaklęcie. Radośnie? Czy może strasznie?

Każdy dzień był taki, odkąd kamienny łuk przytulił, porcelanowe ciało Syriusza. Magiczne wstążki mgły otuliły jego ciało, oczy zaszły mgłą, ich wieczna szarawo metaliczna barwa przygasła. Ogniki radości i ciekawości znikły. Syriusz wtedy spojrzał ostatnimi siłami na Remusa i uśmiechnął się delikatnie. I mimo, że był to ledwo dostrzegalny uśmiech, był tak rozbrajająco szczery, że Lupin rozpadł się w tamtej chwili, jak jedwabne szkło.

Jego mała psia gwiazda przegrała z życiem. Od zawsze uśmiechnięty, wiedzący co chce robić, Syriusz. Jego głupkowaty chłopiec. Remus wtedy stracił cząstkę swojej duszy. Poczuł jak coś pękło w nim. A potem, niczym domino, zaczął rozpadać się.

Po tym wydarzeniu, które zniszczyło go doszczętnie, skończył siedząc przez tydzień w swoim starym domu, który ledwo co stał. Wcześniej mieszkał z Syriuszem w jego rodzinnym domu, który pełnił funkcję kwatery głównej zakonu feniksa. Jego umysł z trudem pogodził się ze zmianą warunków. Mimo, że dom Syriusza odpychał wyglądem, razem z nim próbował zasiac miłość w każdym jego kątku. By Syriusz miał choć jedno miłe wspomnienie w nim. Zamiast elegancji i estetyczności, jego oczy widziały popękane ściany, zerwane tapety, brudną podłogę. Na nic lepszego nie było go stać.

Remus właśnie znów znalazł się w łazience, siedząc w starych ubraniach,  oparty plecami o zimne kafelki na ścianie. Dławiąc się łzami, dysząc ze zmęczenia. Dłonie drżały, a na nich pojawiały się małe strużki krwi. Każda pełnia była coraz gorsza. Ostatnia była niewyobrażalnie bolesna. Obudził się z niemalże pociętą skórą, leżąc na zimnej posadzce.

Sięgnął dłonią po nowe bandaże. Jedna rana była na tyle duża, że przy każdym najmniejszym ruchu, rozrywała się, a krew lała się wodospadami. Podwinął rękaw, zdjął poczerwieniały bandaż i spojrzał na naprawdę okropną ranę.

— Zalecam Ci nie ruszanie się z miejsca — młoda kobieta o truskawkowych włosach stała w wejściu do łazienki. Przykucnęła i popatrzyła się na ranę Remusa. — to naprawdę okropnie wygląda. Mogło wdać się zakarzenie.

— Tonks, nie powinnaś być w domu? — zapytał Lupin, ignorując uwagi młodej czarodziejki.

— Powinnam, ale mama stwierdziła, że będzie mówić do mnie pełnym imieniem, a ja go nie znoszę, więc powiedziałam, że praca i tak dalej.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że jest jedenasta w nocy? — mruknął wilkołak, starannie okręcając bandażem rękę. Miał serdecznie dość rozmawiania z wszystkimi. Jednym najlepszym wyjściem było zapadnięcie się pod ziemię. Zniknięcie z powierzchni ziemi. Tak cicho, żeby nikt nie zauważył, jak on znika.

— Wyszłam z domu o siódmej. Pozałatwiałam kilka spraw, zeszło mi się z nimi i teraz przyszłam do ciebie. Chyba nie myślisz, że wyszłam z domu specjalnie dla ciebie?

— Z tobą wszystko możliwe —stwierdził mężczyzna bez najmniejszej nutki zainteresowania rozmową w jego głosie.

Nimfadora najwyraźniej zrozumiała, że coś jest nie tak. Usiadła po turecku na zimnych kafelkach.

— Remusie, pogódź się z tym. Nie można żyć wciąż myśląc o przeszłości.

— Łatwo ci mówić.

— Och, Remus. Jeśli wciąż będziesz o tym rozmyślał, to źle skończysz.

— A może ja chcę, żeby ze mną się źle skończyło? — odpowiedział Lupin, lekko podniesionym głosem.

— Remus, to był tylko przyjaciel. Wiem, że najlepszy, ale wciąż tylko przy-

— Nie, Tonks — zielone spojrzenie wręcz zabijało dorosłą puchonkę. — Syriusz nie był tylko przyjacielem. Wiem, że minął cholerny miesiąc od jego śmierci, ale on nie był tylko przyjacielem!

— To kim był? Bratem? Wiem, że byliście blisko. Z Jamesem i Glizdogonem.

— Na Merlina! — szatyn zerwał się na równe nogi i obmył dłonie z krwi. — nie był bratem. Był cholernym narzeczonym! — zawołał, wskazując na obrączkę na jego palcu. Mimo, że Syriusz już nie był z nimi tu, Remus nie potrafił jej ściągnąć. Jakąś cząstka nie pozwalała mu na to.

— Narzeczonym? — Tonks również podniosła się na równe nogi. Wyglądała jakby te słowa ją zraniły.

— Tak. Narzeczonym, nie przesłyszałaś się. Byliśmy razem od szóstego roku w Hogwarcie. Potem dopóki Pettigrew nie zdradził nas byliśmy również parą. Mieliśmy się pobrać za miesiąc, ale jak widać nie wyszlo! Więc nie spodziewaj się, że posłucham puchoni, która widzi świat w różowych barwach! — warknął Remus. Zobaczył jak Dora patrzy na niego z niedowierzaniem. — Wybacz. Nie mam ochoty na rozmowy.

Mówiąc to wyminął kobietę i opuścił łazienkę. Nawet nie wiedział, czy Tonks wyjdzie z domu. Mimo tego, wszedł do swojej sypialni zamykając drzwi na klucz. Już po chwili mógł usłyszeć, jak córka Andromedy zamyka pocichu drzwi i opuszcza dom. Wszystko tylko psuł. Wszystkie relacje z innymi legły w gruzach, kiedy Syriusza Zabrakło w jego życiu. Zawsze wspomagał Molly w kuchni. Teraz wciąż go denerwowała, z niewiadomych powodów, ciągle coś upuszczał. A co za tym szło, Molly zwyczajnie wyganiła go z kuchni, mówiąc, że da sobie sama radę. A Remus nie lubił siedzieć bezczynnie.

Z biegiem czasu, wpadł w błędne koło. Kiedy nic nie robił, sięgał po alkohol, by zapomnieć o swojej bezczynności i beznadziejności. Potem czuł gniew przez to, że piję takie ilości ognistej, więc sięgał po papierosy, żeby się choć trochę odstresować. Wyrób tytoniowy go niszczył, a on dobrze o tym wiedział. Od zawsze powtarzał Syriuszowi, że powinien je odstawić. A teraz oddałby wszystko, by zobaczyć ten dym tańczący wokół głowy Blacka.

Mimowolnie sięgnął po opakowanie najtańszych, mugolskich papierosów. Na ślepo odnalazł zapalniczkę, i w ciemności zapalił papierosa. Zaciągnął się.

— Obiecywałeś mi, że będziesz zawsze. Pieprzone zawsze. Pusta obietnica. Zabierzcie mnie do niego! — zawołał do pustych ścian. Po co? Poczuł się głupio. Krzyczy do ścian. Chyba naprawdę jest z nim coś nie tak.

Jednak on tak bardzo chciał, by ktokolwiek zabrał go na tą drugą stronę. Do jego Syriusza. By choć jeszcze ten jeden raz móc zobaczyć jego uśmiech i szare oczy. By dotknąć porcelanowego policzka, zasmakować różanych ust. Pogłaskać czarne włosy, zaciągnąć się jego zapachem. By choć ten jeden raz móc spojrzeć na niego.

W pokoju coś spadło. Remus jak oparzony złapał różdżkę.

Lumos — wyszeptał. Książka, która leżała na rogu biurka spadła na podłogę. Pomyślał, że to jego kot. Jednak potem zobaczył to, czego się nie spodziewał. A potem zniknęło. Przetarł oczy, znów spojrzał się w kat pokoju. Jedyne co zobaczył to ciemność. — nie, to niemożliwe — mruknął, zrzucił winę na zmęczenie i położył się do łóżka, z nadzieją, że w końcu zazna snu.

ghost | wolfstar Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz