,,I need noise
I need the buzz of a sub
Need the crack of a whip
Need some blood in the cut"Po dotarciu do szkoły, Theo odjechał niemal natychmiast. Liam nie zatrzymywał go, a nawet nie miał na to ochoty. Po krótkiej naradzie stada, w której Liam nie udzielał się, postanowili rozejść się do domów. Scott pożegnał buziakiem Malię, po czym odwrócił się do młodej bety. Liam siedział przy szkolnym stoliku nerwowo drapiąc się po karku. Starszy widział że coś go trapi, dlatego zatrzymał go aby porozmawiać w cztery oczy. Przysiadł koło blondyna, który uśmiechnął się smętnie.
- Co się dzieje? - zapytał przyglądając się pobrudzonym dłoniom nastolatka. Dunbar westchnął leniwie, nie wiedział co konkretnie ma powiedzieć. Sytuację z windy musiał zatrzymać dla siebie, ale tym co stało się w hallu mógł się podzielić. Spojrzał na alfę czując jego zniecierpliwienie. Skrzyżował ręce i wyprostował się na krześle.
- W szpitalu... Coś się stało z Theo. Nic złego ani nadnaturalnego tylko... Jakby... - zaczął czując mętlik w głowie. Scott poklepał go po ramieniu, dodając mu otuchy - Gabe został postrzelony. I to wiele razy. Nie dało się go uratować a Theo... On odebrał mu ból. Po prostu podszedł, dotknął go i zabrał cały jego ból, aby odszedł w spokoju - wyjaśnił Liam nerwowym głosem. Odwrócił się twarzą do Mccalla, który ze skupieniem analizował jego słowa. Po dłuższej chwili Scott również spojrzał na chłopaka.
- To chyba dobrze, prawda? - zapytał Scott, a Liam przełknął ślinę - Z tego co wiem od Masona, pomógł Ci się wydostać...
- Tak, to też. Po prostu zastanawiam się co w niego wstąpiło - odparł blondyn znów zmieniając pozycje siedzenia, jakby nie mógł skupić się na tym co chce przekazać alfie - Dlaczego to on po mnie poszedł?
- Tylko on był w tym momencie wolny. Szczerze nie myślałem nawet, że po Ciebie pojedzie. Jednak skoro to zrobił to miał pewnie powód.
- Powód żeby mi pomóc? Nie sądzę - Młodszy prychnął. Może Scott ma racje w wielu rzeczach, ale zdecydowanie nie w kwestii Raekena.
- Uwolniłeś go podczas najazdu dzikiego gonu. Zaufałeś mu i pozwoliłeś żyć, może to jest ten powód? - ciemnooki znów poklepał betę po ramieniu uśmiechając się radośnie - Może nieznana nam wersja Theo powoli wychodzi na światło dzienne?__________________________
Przez kolejne trzy dni stado miało się na baczności. Udało ustalić im się że większość ludzi zrezygnowała z planu Gerarda i wrócili do nornalnego życia. Oczywiście wszyscy wiedzieli o ich istnieniu i nie kryli się z tym. Podczas gdy Scott i Argent szukali samotnych, młodych wilkołaków, Parrish śledził Monroe i garstkę jej ludzi. Liam, Mason i Corey wrócili do szkoły, w której czuli się niemal popularni. Uczniowie i nauczyciele nie patrzyli na nich jednak jak na wrogów; raczej szukali w nich czegoś co mogło wyjaśnić to co działo się w Beacon Hills. Jednak chłopców to nie interesowało. Wiedzieli że teraz nie ma to znaczenia.
Pewnej deszczowej nocy Scott przyprowadził chłopaka - małą, młodą omegę, która miała do nich dołączyć. Liam skłamałby gdyby powiedział że nie ma z tym problemu, że nie tylko on będzie betą Scotta. Jednak rozumiał to i szanował. W końcu takie było ich zadanie - ratować i dawać nadzieję innym.
Jednego z tych deszczowych wieczorów ktoś zapukał do jego drzwi. Liam ledwo rozpoznał chimerę w tym przemoczonym, zakrwawionym i ledwo żywym chłopaku. Jednak wciągnął go do domu i posadził na krześle, patrząc jak chłopak zgina się z bólu.
- Theo, co się kurna stało? - zapytał szukając w szafce apteczki. Starszy przytrzymywał swój bok, zaciskając mocno zęby. Bolało go. Bardzo.
- Łowcy... - odparł, zdejmując koszulkę - pomóż mi wyciągnąć kule - Liam chwycił opatrunki i wszystkie inne potrzebne rzeczy. Kucnął bacznie obserwując ranę.
- Dlaczego nie poszedłeś do szpitala? Albo do Deatona? Czy ja Ci wyglądam na pielęgniarkę? - Dunbar chwycił za wacik, powoli namaczając go wodą utlenioną. Raeken syczał po cichu z bólu, był tak słaby. - Co się stało? Theo, mów do mnie.
- Byłeś najbliżej... Kurwa mać - syknął gdy poczuł jak rana piecze - wyciągnij to żebym mógł się uleczyć.
- To daj mi się dotknąć, pacanie - warknął młodszy, wycierając krew. Na szczęście mama Scotta dała im wszystkim lekcje pierwszej pomocy, w tym jak wyciągać kule czy tamować krwotok - za co w tym momencie dziękował w duchu. Mimo że potrafią sami się uleczyć, to temu procesowi trzeba czasem pomóc. Kula w jakiś sposób znalazła się na tyle głęboko lub wykonana była z czegoś co uniemożliwiało mu gojenie. Dlatego Liam zrobił wszystko aby wyjąć nabój i zatamować krwawienie.
- Myślałem że wszyscy uciekli z Monroe - powiedział blondyn zakładając starszemu opatrunek. Zielonooki odetchnął z ulgą, czując jak rana powoli zaczyna się zrastać.
- Ta, ja też - odparł obserwując pracę chłopaka, który był jednocześnie skupiony jak i zdenerwowany - Dobrze Ci poszło, dzieciaku. Będziesz lekarzem jak ojciec?
- Nic Ci do tęgo. Zajmij się lepiej sobą - Liam nie miał ochoty na rozmowę z nim. W sumie to nawet nie miał ochoty na niego patrzeć. Po kilku dniach ciszy, miał wrażenie że Theo rozmył się w powietrzu i nie będzie musiał się o niego martwić.
- Nadal masz problemy z agresją? Myślałem że Ci przeszło - szepnął słysząc jak serce chłopaka zaczyna szybciej bić. Liam popatrzył na niego niewzruszony. Zaczął sprzątać wszystkie pobrudzone waciki, olewając przy tym starszego. Theo tylko zaśmiał się i zaczął się ubierać. Młodszy jednak chwycił go za rękę wyrywając z niej mokre ubranie.
- Dam Ci coś suchego i czystego - odparł niepatrząc na Theo, który analizował te słowa przez kolejne sekundy, póki młodszy nie ruszył się z miejsca.
- Chcesz mi matkować?
- Brakuje Ci jej? Zabiłeś ją żebym Ci za nią robił? - warknął Liam, tym razem patrząc na chimerę z czystą złością w oczach - Nie musiałeś tu przychodzić. Mogłeś iść do szpitala, do mojego ojca. Wszystko mu powiedziałem. O wilkołakach, o stadzie, o anuk-ite, o Tobie też. Pomógł by Ci.
Theo otworzył usta, jednak nic z nich nie wyleciało. Nie rozumiał ostatniego zdania, które wypowiedziała beta. Cofnął rękę, opadł swobodnie na krześle, patrząc na Liama z niedowierzaniem. Blondyn natomiast przegryzał usta, trzymał mokrą koszulkę starszego mocno.
- Powiedziałeś rodzic...
- Tak, powiedziałem. Jest łatwiej gdy wiedzą - odparł, tym razem łagodnie, jakby wyczuł niepewność w głosie Theo, który siedział przed nim zmarznięty i zagubiony - A Twoi... Wiedzieli?
Theo natychmiast się wyprostował. Liam trafił w sedno. Poruszył temat, którego chimera za żadne skarby nie chciał poruszać. Mimo to wiedział że kiedyś będzie musiał to z siebie wydusić. Teraz jednak nie był na to odpowiedni czas i Liam wyczuł to. Pokręcił głową, szepcząc ciche,, nieważne" ; jakby nie chciał sprawiać starszemu przykrości czy cokolwiek.
- Pójdę już - szepnął, podnosząc się. Wprawdzie rana była zabezpieczona, ale ból nadal przeszywał jego ciało, przez co prawie upadł na młodszego chłopaka. Blondyn przytrzymał go, pomógł stanąć na nogi. - Dzięki.
- Poczekaj, przyniosę Ci jakąś bluzę. Potem masz iść. Nie będę Cię niańczyć- Liam po chwili zniknął na schodach, a Theo czuł jak krew sączy się pod opatrunkiem.