Tak upada ostatni monument dawnej świetlności

7 0 0
                                    

[369 słów]

Widziałam tylko sylwetki tańczące na tle rozszalałych płomieni.

Długie, zgrabne cienie pląsające od ściany do ściany, przemykając przez ruiny przeskakując nad nieruchomymi ciałami. Przechadzają się po zrujnowanych ulicach, jeszcze nie tak dawno przepełnionych świętującym tłumem. Jedynymi świętującymi są teraz cienie - nic nie robiące sobie ze smrodu zwęglonych ciał, z kałuż krwi połyskujących w blasku ognia.

Powietrze jest ciężkie, przepełnione magią i śmiercią. Ledwo mogę oddychać, załzawionymi oczami spoglądając w górę. Dym, jak żałobny welon zasłania niebo. Czy nawet gwiazdy odwróciły się od pogorzeliska, zwracając swoje jasne spojrzenia gdzieś indziej - byle nie tu? Byle nie patrzeć, do czego doprowadzili ich potomkowie? Byle nie musieć pełnić roli niemego świadka upadku ich dziedzictwa?

Dym jest gęsty, snujący się. Tryumfalnie wznosi się kłębami z rozżarzonych, stojących w płomieniach pozostałości pięknych, złocistych budynków.
Wije się, wiruje. Zamiast jak gwiazdy odwrócić lico, on woli patrzeć.
Zanim przegoni go wiatr, chce zostać chwilę dłużej- uważnie przyjrzeć się ruinom, osobiście policzyć ciała. Poczekać, aż wygaśnie ostatni z wielokolorowych płomieni.

Czy chcę czy nie, zostanę tu razem z nim. Możliwe, że na zawsze. Jak setki moich braci i sióstr, bez skrupułów zamordowanych przez tych, których przyrzekali strzec. Przerażające, jak łatwo można doprowadzić do upadku całej rasy; setek lat tradycji i wspomnień. Obcięli nam skrzydła, rozbili aureole, poderżnęli gardła i zostawili w ruinach najpiękniejszego miasta Hallitas.

Gdybym mogła, wyłabym z bólu, miotała się z rozpaczy, przeklinała tych, którzy dopuścili do tej masakry. Zamiast tego leżę, przygnieciona przez zawalony budynek, zawieszona na granicy pomiędzy Życiem i Śmiercią - nie wiele lepsza od otaczających mnie martwych.

Już nie słyszę krzyków - ucichły ponad godzinę temu, chwilę po zgrzycie żelaza i ogłuszających wybuchach. Nie słyszę już nawet własnego serca, krwi krążącej w żyłach. Nie wyłapuję panicznych haustów powietrza wciąganego do porwanych płuc.

Jak wielu innych dzisiejszej nocy, zabije mnie arogancja. To ona do tego doprowadziła. Za długo byliśmy u szczytu. Za długo ciągnęliśmy za sznurki. Za długo żyliśmy. Przez stulecia wyrobiliśmy sobie przekonanie, że jesteśmy nietykalni. Że jesteśmy wybrańcami Bogini, przeznaczonymi do wielkości. Że nic ani nikt nie może z nami się równać - niczym były dla nas zaklęcia i broń śmiertelników. To właśnie od tych ostrzy i flar upadliśmy, śmiertelnie ranieni w serce naszego świata.

Powinniśmy byli wiedzieć lepiej. Ja powinnam była wiedzieć lepiej.


------


[194 słowa]

Popiół pokrywał jej zwęglone buty, otaczając ją szarą chmurą. Jej zmęczone, zmącone bielmem oczy pusto patrzyły przed siebie. Nie miała już więcej łez do wypłakania. W bladym świetle wschodzącego słońca cała dolina wyglądała, jak pokryta warstwą srebrnego pyłu. Spod siwego koca wybijały się kamienne szkielety, stojące z dumą czegoś, co nie wie, że przestało mieć znaczenie. Wszystko przestało mieć znaczenie, przeistoczone w niemożliwe do rozpoznania szare zarysy. Ledwo co można było rozróżnić park od ulicy a ulicę od budynku. Po Złotym Mieście nie zostało nic.
W powietrzu wisiał już tylko smród, powoli oddalający się z wiatrem. Nawet dym, ledwie parę dni temu występujący w gęstych, czarnych chmurach zdążył osłabnąć i zblednąć. Pozostało tylko wspomnienie, tak jak patron miasta powoli przechodzące w niepamięć.

Ledwo słyszalne "Kore..." wydobyło się ze spierzchniętych, popękanych ust. Prośba, zażalenie, które utknęło w gardle, jak korek odbierając mowę. Kore, co? Kore, czemu do tego dopuściłaś? Kore, gdzie jesteś? Kore, czy jesteś? Może lepiej, że z gardła wyrwało się tylko pierwsze słowo błagania.

W końcu jakie są szanse, że usłyszałaby ją Patronka, Bogini, która nawet za życia nie słuchała ich próśb.

Hah. Bogini. Dobre.

Prawdziwi Bogowie porzucili tę dziurę już dawno temu.

Opowiastki bez sensuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz