Był ranek, wszyscy wyruszyli już na wyprawy. Na dworze było dość chłodno ale słonecznie. Na ganku siedział Bucky i dopalał papierosa. Myślał nad swoim życiem. Jak z normalnej dzielnicy na Brooklynie mógł trafić tutaj. Tutaj. Ale gdzie oni właściwie są. Nie znajdują się już w więzieniu. To miejsce bardziej nazwałby więzieniem w więzieniu. Cały czas obserwowani, skazani na śmierć. Nienawidził Steva całym sercem ale z drugiej strony było mu go żal. Taki zmanipulowany, zagubiony, cały czas wmawiają mu, że postępuje dobrze. Ci ludzie są większymi potworami niż oni. Magda, Milena, Stefan a nawet Wiktoria. Wszyscy myślą, że to co robią jest słuszne. Że słuszna jest służba rządowi, który zabił więcej osób niż oni wszyscy razem wzięci. Zaciągnął się dymem. Z zamyślenia wyrwały go czyjeś kroki. Obrócił się i ujrzał Lokiego opierającego się o framugę drzwi. Czarnowłosy przyglądał mu się z zainteresowaniem.
(Loki) – O czym myślisz?
(Buck) – Myślę, że powinieneś leżeć w łóżku.
(Loki) – Już się dobrze czuję.
(Buck) – Skoro tak mówisz – odrzekł obojętnie.
Loki przez chwilę zastanawiał się nad odejściem po czym westchnął. Usiadł koło Buckiego i zabrał mu papierosa. Zaciągnął się i spojrzał w niebo.
(Loki) – Wiesz, że nie jest prawdziwe? – rzekł z utęsknieniem w głosie.
Buck spojrzał na niego. Po chwili wstał i powolnym krokiem wszedł z powrotem do domu. Loki został na dworze. Leżał wpatrzony w chmury. Wiatr rozwiewał jego długie włosy. Oczy lśniły w słońcu. Było tak cicho. Tak spokojnie.
Wrócił do domu. Gdy tylko zamknął drzwi Barnes przyparł go do ściany i pocałował. Przez chwile patrzyli na siebie pytająco, po czym Loki wbił się w jego usta. Ten pogłębił pocałunek. Przygryzł dolną wargę owijając mu dłonie wokół szyi.
Przejechał językiem po jego ustach. Były miękkie i smakowały bosko. Szybkim ruchem zdjął z niego bluzę i rzucił ją na podłogę. Wbił paznokcie w jego plecy i zaczął zachłannie całować jego tors. Zrzucił z niego ubrania. Przejechał palcami po boku ciała Lokiego, dochodząc do jego twarzy, zagarnął z niej włosy zaczepiając palcem o jego usta.
Westchnął ciężko odchylając swoją głowę do tyłu. Złapał go za biodra i wbił się w niego z całej siły. Poczuł całą jego długość w sobie, a także ból jednak po chwili zmieniło się to w przyjemność. Odchylił szyje dając mu przy tym większy dostęp, zostawiał na niej mokre pocałunki w międzyczasie ruszając energicznie biodrami. Jęczał wplatając dłonie w jego włosy, nigdy nie miał okazji ich dotknąć, były strasznie miękkie, przejechał po nich dłonią przeczesując je. Czuł, że dochodzi, wygiął plecy w łuk ciężko dysząc.
Leżeli koło siebie oddychając głośno. Nie odzywali się. Nie dlatego, że nie mieli nic do powiedzenia. Dlatego, że nie chcieli rozmawiać.
Za to Steve Rogers chciał w tamtej chwili porozmawiać z kimkolwiek. Chciał się do kogoś przytulić i powiedzieć, że miłość jego życia właśnie napluła mu w twarz. Przespała się z innym, wiedząc że są obserwowani. Wiedząc, że Steve na nich patrzy. Chciał po prostu płakać, bez słuchania komentarzy o tym, że go wydał, wtrącił do więzienia własnego przyjaciela, że sam do tego doprowadził. Chociaż może faktycznie popełnił błąd czy naprawdę jego serce musiało rozpaść się na kawałki by zrozumiał jakim głupcem był?