Rozdział 1

333 39 55
                                    

*

Patrzyłem, jak zapinasz uprząż i wiem, że mogłeś z mojego spojrzenia wyczytać niepokój, troskę i jeszcze coś – to uczucie, które pojawia się, gdy spodziewasz się straty. Oczekiwany ból, napięcie, które ma przygotować organizm na uderzenie – strach po prostu.

Podobno nie da się przewidzieć tego, jak zareaguje umysł na wydarzenie, które wcześniej było nie do pomyślenia. Utrata kogoś bliskiego – taki tam banał, gadanie, sentymentalizm. Czy obawiałem się tego, jak zareaguje mój organizm, kiedy już przekonam się, co to znaczy stracić jedyną osobę, którą mogłem nazwać „kimś bliskim"? Pewnie tak, teraz myślę, że tak.

Ale z mojego krótkiego spojrzenia – jednego z ostatnich, jak miało się wkrótce okazać – mogłeś wyczytać troskę, niepokój i strach, mimo że ich tam nie było. Było tylko zimno. Nadchodzące falami, wydobywające się gdzieś z wewnątrz i promieniujące przez tkanki, mięśnie i skórę aż do głowy. Rozszerzające źrenice. Przyspieszające oddech. Zadławiające.

Po trzeciej fali dreszczy odwróciłem się gwałtownie na fotelu. Wiedziałem, że jeszcze chwila tego spojrzenia, tego bezruchu, a zmienisz zdanie. Wyczytasz mój strach, niepokój i moją troskę, chociaż nie miałem ich za grosz w tamtej chwili, i równie szybko, jak podjąłeś decyzję, odrzucisz ją, jak się odrzuca nieudany fragment tekstu. Ty zawsze byłeś ten decyzyjny. Moje było wahanie i wyczekiwanie do ostatniej chwili. Ten jeden raz to ja podjąłem decyzję nagle, pod wpływem pojedynczej myśli. Słowa ułożyły się gdzieś na granicy wzroku i słuchu i po prostu je wypowiedziałem. A ty posłuchałeś.

– Ty skaczesz, ja ląduję, rozumiesz? Rozumiesz mnie, Tim? Ja mam szansę wylądować. Ty skaczesz! – wrzasnąłem dużo głośniej, niż trzeba było, żeby przekrzyczeć niezbyt hałasujący silnik maszyny.


***

– Ale Pete... – zaczął, ale już po tych dwóch słowach wiedział, że nie ma argumentów. Wiedział, że jeśli któryś z nich może samodzielnie posadzić embraera, to na pewno nie on. Wiedział, że godziny na symulatorze i świetnie opanowane procedury nie przydadzą się na nic, bo tu i teraz, w tej chwili, w tym miejscu liczy się tylko opanowanie i doświadczenie. Znał statystyki, w których od trzech lat imię Petera nie schodziło z czołówek wylatanych godzin i udanych podejść. Wiedział w końcu, że z całej dostępnej załogi – liczącej tu i teraz dokładnie dwóch pilotów – tylko jego brat nie ma nic do stracenia. Wiedział to wszystko, więc argumentów zabrakło mu, zanim jeszcze zaczął na dobre ich szukać. Ale tym, co sprawiło, że zamiast dokończyć – chociażby swoim "Pete, no co ty" – zaczął zapinać uprząż, był fakt, że po raz pierwszy to Peter podjął decyzję – od razu, bez wahania, bez uprzedzenia. Po prostu powiedział, jak ma być.


*

Zapięcie uprzęży spadochronu bez pomocy innego członka załogi było właściwie wbrew procedurze. Tim jednak radził sobie całkiem nieźle, opierając się plecami o wewnętrzne drzwi kokpitu, a zębami przytrzymując grube taśmy uprzęży. Kiedy zalała mnie trzecia fala przerażenia, a ja zorientowałem się, że wlepiam się w Tima, jakbym miał zacząć błagać go, żeby przestał, odwróciłem się gwałtownie i skupiłem wzrok na przyrządach.

Miewam takie stany tuż przed zaśnięciem, kiedy mam wrażenie, że zapadam się w przepaść własnego umysłu. Leżę na plecach, bezbronny, świadomy oddechu, wsłuchany w bicie serca i szum krwi w tętnicach, kiedy czasami zamiast snu przychodzi to uczucie. Zamiast płaskiej poduszki pod potylicą otwiera się czarna, jakby tunelowata przepaść, a ja – "ja" wytworzone przez mój umysł – stacza się tam, do tyłu, coraz szybciej, jakby ważyło tysiąc ton. Najgorsze jest jednak to, że w tym samym momencie nadal mam pełną świadomość, że leżę na wznak, bezbronny i nieruchomy, że z zewnątrz wyglądam, jakbym w pełnym odprężenia spokoju wypoczywał, że biorę powolne wdechy, a mój mostek unosi się, delikatnie napinając materiał, którym się okryłem.

Trzydziesty równoleżnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz