*
Powiadają, że mrok to stan, w którym brakuje światła. Mówią też, że gdyby zlikwidować wszystkie jego źródła, nie byłoby też ciemności. Względność, jak powiadają. Zasada kontrastu.
Czekałem na nią, Tim. Czekałem tak, jak spalona słońcem skóra czeka na kojący, chłodny okład. Czekałem w panice, rozpaczy i bezradności. Czułem, jak tysiąc słońc wypala mi w umyśle wszystko, co kiedykolwiek wiedziałem, pamiętałem i przeżyłem. Byłem jak kartka z dziennika pokładowego, która upada na rozpalony piasek pustyni. Czy wiesz dlaczego na takiej kartce litery są bardziej gorące niż reszta papierowej powierzchni? Bo ciemny kolor nie odbija światła, Tim. Wiesz o tym dobrze, prawda? Czułem, że każde moje wspomnienie, każde słowo, każda twarz to właśnie litery na takiej kartce. Że zawieszony tuż nad moją głową halogen o mocy bomby neutronowej wypala wszystko, co kiedykolwiek pojawiło się w moim umyśle. Że blaknę jak stare zapisy w dzienniku pokładowym, który zamienia się w pusty, bezużyteczny kawałek celulozy.
Dlatego czekałem na nią. Trwałem w czekaniu. Na początku słyszałem jeszcze własny krzyk. Nie wiedziałem, Tim, że człowiek w ogóle może tak krzyczeć. To brzmiało tak, jakby ktoś wyciągał z mojego wnętrza drut kolczasty, przeciągając go przez krtań. Potem zacząłem charczeć, krztusić się i wymiotować, ale to nie pomagało. Chyba upadłem na ziemię, trzymając się za twarz. A może raczej rzuciłem się na nią, próbując wydrapać sobie oczy. Jasność, która wdzierała się do mojego mózgu była jak roztopiona smoła, którą leje się skazańcom do gardła. Ile ja bym wtedy dał za smołę, Tim. Ile ja bym dał za odrobinę czerni. Czekałem na ciemność i ona w końcu nadeszła.
***
Peter Warden, żołnierz Royal New Zealand Air Force w randze podpułkownika, drugi pilot lotu 1A-859, leżał zwinięty w kłębek na chłodnym, leśnym poszyciu we wschodniej części wyspy, na którą nie dotarł jeszcze żaden człowiek. Nie ruszał się. Twarz miał ukrytą w dłoniach. Pod nim i wokół niego widać było ślady szamotania, tarzania i ciskania się w chaotycznych konwulsjach. Jasnozielona roślinność pokryta była w wielu miejscach wymiocinami, śliną i krwią. Krew jednak należała do leżącego o kilka kroków dalej młodego wilka, jednego z nocnych napastników.
Dalej na ścieżce leżało jeszcze kilka wilczych trupów. Innych ciał nie było. Po skórze mężczyzny przechodził co jakiś czas dreszcz, ale nic nie zdradzało, żeby był tego świadom. Wierzch dłoni, którymi wciąż zakrywał oczy, pokryty był spaloną skórą i ropiejącymi pęcherzami. Podobnie tors, ramiona i cała przednia część ciała. Resztki lotniczego kombinezonu zasłaniały tylko jedną nogę i plecy. W pierwszym świetle dnia nagie, spalone ciało kontrastowało z zielenią ściółki, a bezruch ciał – człowieka i wilków – z delikatnym falowaniem liści w koronach drzew.
Scenę tę obserwowała z odległości kilkunastu kroków wysoka dziewczyna o krótkich, nastroszonych do tyłu, białych włosach i twarzy, której nie można zapomnieć. Teraz jej oblicze przypominało wykute w marmurze, było równie blade, piękne i zastygłe w powadze. Obok stał mężczyzna, o którym pilot Peter Warden mógłby powiedzieć tylko tyle, że przypomina elfa i w związku z tym prawdopodobnie nim właśnie jest. Nawet jeśli kłóciłoby się to z wszelkimi rodzajami wiedzy, o których pilot Peter Warden wiedział i które cenił.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
– Tak. Chcę spróbować – odpowiedziała Gvĕna, również używając języka, którego na świecie poza wyspą nie słyszano od sześciu tysięcy lat.
– Bądź zatem ostrożna.
– Dobrze, ojcze.
CZYTASZ
Trzydziesty równoleżnik
FantasyGrafiki wykonane przez -moorhen z grupy -papierowi Wielkie dzięki! Bracia Peter i Timothy to doświadczeni piloci wojskowego samolotu cargo. Latają razem od lat, ufają sobie i swojej załodze. Wiedzą, że mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji. Wiedzą...