***
– Gieu. Gieu, ghostis – powiedziała twardo Gvĕna, wchodząc do owalnego pomieszczenia, które od trzech miesięcy służyło za celę. – Gieu – powtórzyła, siadając obok niego na ławie. Ława, wykonana z wszechobecnej tutaj korzennej plecionki, była zaskakująco wygodna. Solidna, ale lekko uginająca się przy siadaniu, przyjemna w dotyku. W odpowiedzi na polecenie dziewczyny Peter pokręcił gwałtownie głową jak dzieciak, którego matka próbuje przekonać do przełknięcia wyjątkowo gorzkiego lekarstwa. Gvĕna zrobiła wielkie oczy i wysyczała: – Ghostis, gieu!
Na te słowa Peter zakrył usta dłonią, ponownie kręcąc głową. Jednocześnie próbował coś mówić, ale zza palców wydobyło się tylko niewyraźne mamrotanie. Gvĕna, głośno wzdychając, wzniosła oczy ku niebu – a właściwie ku niskiej kopule splecionej z konarów drzew – i teatralnym gestem chwyciła go za nadgarstek. W jej czarnych oczach tliły się jednak wesołe iskierki. Peter był nieugięty. Trzymał teraz obie dłonie skrzyżowane na ustach, mówił coś jednocześnie i odsuwał się od niej, jakby miała go zaraz pokąsać niczym żmija. Dziewczyna, powstrzymując jeszcze śmiech, ale wyraźnie zbliżając się do momentu, w którym udawana powaga pęknie, wstała gwałtownie i ruszyła do wyjścia.
– Nie, nie, zostań. Zjem wszystko! – Peter wyprostował się na siedzisku, kładąc dłonie na kolanach i otwierając usta, zupełnie jak pisklę czekające na posiłek. Gvĕna parsknęła, zatrzymując się tuż przy odsłoniętym, łukowato sklepionym wyjściu. Odwróciła się i spojrzała na więźnia. On też śmiał się, wyciągając w jej kierunku dłonie. Podeszła i włożyła mu do rąk przyniesione strąki jasnozielonej rośliny kształtem przypominającej fasolę, ale znacznie większej i pełnej soczystego miąższu.
– Gieu. – Teraz jej głos zabrzmiał tak, jak Peter zapamiętał z pierwszego spotkania. Był dość niski, miękki, rozchodził się jak wiatr poruszający wysokie trawy gdzieś na wrzosowisku. Docierał prosto do jego umysłu, gdzie od razu zajmował całe dostępne miejsce. Teraz pod wpływem tego głosu, wśród błądzących po wewnętrznej stronie powiek powidoków, pojawił się obraz jej twarzy. Lekko wydłużony kształt oczu, bardzo jasne, zdecydowane, regularne brwi, blada cera smukłych policzków i równie blade usta. To wszystko śledził uważnie we własnym umyśle, odtwarzając – lub raczej próbując wydobyć z blednącego coraz bardziej wspomnienia – jak najwięcej szczegółów. Poczuł dotyk na ramieniu i zwrócił w jej stronę niewidzące oczy.
Jadł potem długo, niespiesznie, dokładnie przeżuwając każdy kęs dziwnej, półsurowej rośliny, a ona siedziała obok i mówiła. Mówiła o miejscu, w którym się znalazł. O istotach, które mieszkały tu od tysięcy lat. Opowiadała niezwykłą historię uratowanych od zagłady gatunków, które swój azyl znalazły właśnie tutaj. Z pamięci recytowała długie litanie nazw. Były to imiona pokoleń – dziedzictwo pamięci jej ludu. Tłumaczyła mu, dlaczego musi pozostać uwięziony. A on słuchał, próbując wyłowić pojedyncze znane mu wyrazy i złożyć z nich jakieś sensowne elementy układanki. Tego dnia dużo więcej informacji przyniósł mu jednak dotyk.
*
Tego dnia, Tim, wyspiarze przynieśli do mojej celi jakiś przedmiot. Mówili przy tym dużo. Rozpoznałem jednego z nich, którego nazwałem kapitanem, chociaż przypuszczam, że oni tu nie mają stopni wojskowych. Ale jego głos wydawał się stanowczy, coś jak pohukiwania pułkownika Clarka. Pamiętasz pułkownika, Tim? To kawał skurwiela, prawda? Gdy Gvĕna wyszła, ten kapitan wpadł do mojej celi z dwoma innymi, którzy położyli na ziemi ten przedmiot. Czy wiesz, jak trudno jest zorientować się, z czym masz do czynienia, gdy nie możesz tego zobaczyć? Cholernie trudno, Tim. Musisz kiedyś spróbować. Zamknij się w piwnicy, wyłącz światło i spróbuj dotykiem rozpoznać kształt i fakturę dowolnego przedmiotu. Umysł produkuje w takiej sytuacji dziesiątki obrazów, z których żaden nie jest prawdziwy. Trzymasz ten przedmiot w dłoni, dotykasz go, ale twoja głowa nie potrafi zaakceptować jego istnienia, bo go nie widzi. Ja przestałem cokolwiek widzieć już pierwszego dnia, pamiętaj o tym.
CZYTASZ
Trzydziesty równoleżnik
FantasyGrafiki wykonane przez -moorhen z grupy -papierowi Wielkie dzięki! Bracia Peter i Timothy to doświadczeni piloci wojskowego samolotu cargo. Latają razem od lat, ufają sobie i swojej załodze. Wiedzą, że mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji. Wiedzą...