Rozdział 5

121 21 18
                                    

***

A więc widział ceremonię pożegnania, tak?

Tak, ojcze.

Całą?

Nie, nie od początku. Trafił na przejście kręgu gałęzi.

Rozumiem. – Jego głos był jak zawsze spokojny, wręcz monotonny.

Chcesz wiedzieć, dlaczego od razu go stamtąd nie zabrałam?

Możesz mi odpowiedzieć na to pytanie, skoro już je zadałaś.

To dlatego, że nie byłam pewna, jakie ma zamiary. Trafił na miejsce pożegnań bez trudu, prosto z Placu Zgromadzeń. Nawet ja... myślę, że już nikt nie zna tej drogi. Od wielu dekad siedziby są niezamieszkane, a ścieżki zarosły.

Rozumiem.

Czy chcesz wiedzieć, co było później?

Już to wiem. Ale opowiedz, jak ty to pamiętasz, skoro to pytanie już padło.

No więc gdy Osoby Pożegnane zaczęły się rozchodzić w poszukiwaniu swoich Bhodsā, obcy wydawał się zdezorientowany. Poszedł za jedną z Osób i chyba zamierzał patrzeć, jak... jak...

...jak dokonuje się rytuał powitania żywicy, Gvĕno. Nie bój się o tym mówić. Wypowiadanie tych słów na głos pozwala zrozumieć ich prawdziwy sens.

Tak, ojcze, wiem. Po prostu zawsze wtedy myślę o mamie. Przepraszam.

Przeprosiny nie są potrzebne. Potrzebny jest jedynie namysł. Mów dalej.

Zabrałam go stamtąd w momencie, gdy chyba sam zamierzał wyjść. Powitanie żywicy już się rozpoczęło, a Osoba już... zaczęła dokonywać... – zająknęła się, następnie przerwała i milczała jakiś czas. Wiatr nieznacznie poruszał długimi włosami jej ojca. Siedzący przed nią mężczyzna był niezwykle szczupły i wysoki. Nawet w tej pozycji, rozparty wygodnie na trójnogim siedzisku, wydawał się sięgać głową gwiazd.

Teraz patrzył właśnie tam, w nocne, czyste niebo. Była pewna, że obserwuje jednak nie te znane od eonów odległe słońca i planety, świetnie widoczne tej nocy, ale te inne, które pojawiły się w ciągu ostatnich kilku dekad. Odrażające, nieharmonijne, efemeryczne. Tak o nich mówił. Nowe, sztuczne gwiazdy stworzone przez ludzi. „Kto wie, ile z Osób Pożegnanych podjęło tę ostateczną decyzję właśnie pod wpływem jego słów" – pomyślała Gvĕna.

Mów dalej, Gvĕno. Moje słowa są tu zbędne – powiedział, a ją przeszedł dreszcz na myśl, że mógłby dowiedzieć się, co właśnie pomyślała. Podjęła więc szybko:

Tak. Zabrałam go stamtąd. Nie wiedziałam, co robić. Byłam sama, a nie mogłam go zostawić, szczególnie że zapadał już mrok. Wpadłam więc na pomysł, by pokazać mu Przeniesienie Światła.

Z całej tej historii to ciekawi mnie najbardziej. – Wbrew własnym słowom ojciec nie włożył w to zdanie nawet odrobiny emocji. Wypowiedział je po prostu. Jego mowa, jak większości najstarszych, była jednostajna i spokojna. Gvĕna nieraz miała wrażenie, że nie on wypowiada słowa, tylko to one pojawiają się raczej w jego pobliżu i nieśmiało oznajmiają obecnym to, co on raczy myśleć.

Przeniesienie Światła? Ciekawi cię to?­ – Jeśli głos ojca przypominał idealnie gładką taflę wody górskiego jeziora, na której nie widać nawet zmarszczki, to głos córki był jak wiatr znad wrzosowiska.

Nie, Gvĕno. Znam ten rytuał dobrze. Interesuje mnie tylko to, jak wpadłaś na ten pomysł. Inaczej mówiąc, dlaczego uznałaś za właściwe pokazanie przybyszowi Przeniesienia.

Trzydziesty równoleżnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz