Trochę jak Żmija z Kung Fu Panda

260 22 12
                                    

olewanie szkoły, dla pisania ff o superhero zawsze spoko. tylko nie bierzcie ze mnie przykładu

miłego czytania


Kara z uśmiechem podskoczyła z podekscytowania, po czym wybiegła na środek boiska z rozłożonymi rękami. Ciemnowłosa była prawie pewna, że dziewczyna połyskuje w słońcu.

- Wyobraź sobie, że on jest wielkim bykiem! - gestykulacją starała się nakreślić rozmiar byka i powagi sytuacji, o której mówi.

- A ja mam być torreadorem? - Lena niby się zaśmiała pod nosem, ale nawet Kara wiedziała, że dziewczyna zaczyna w głowie się zamartwiać.

Właściwie to kto by się nie zamartwiał? Brunet, z królowym wyzwanie podjęła dziewczyna, realnie był bykiem. Nie jedna osoba, która stanęła mu na drodze, została uświadomiona o tym siłą, a ślady tej nauki nosiła na ciele dojść długo. Mon-El co prawda bez powodu nie rzucał się na ludzi, ale kto miał wiedzieć jak zachowa się na boisku?

W grze chodzi o to, by być agresywnym, szybkim i nie do pokonania. A zwłaszcza kiedy od paru lat trenuje się podobny sport. Lena Luthor może i nie omijała zajęć fizycznych szerokim łukiem, ale w przyrównaniu do bruneta, była drobna, nie potrafiła szybko biegać, nie mała sił w rękach, a celne rzucanie to nie jej bajka.

Tak, potrafiła wygrać każde zawody naukowe, do jakich się zgłosi. I jeszcze bardziej tak, często zadziwia bardziej doświadczone osoby, swoimi zdolnościami. Ale koszykówka to co innego. Nowatorska naturalna elektrownia, której plan robiła, nie miała nic wspólnego z rzucaniem piłki do kosza.

A teraz jeszcze miała by, zamiast rzucać, nauczyć się machania peleryną.

- Nie do końca, ty masz tam przeżyć, a nie go drażnić- blondynka machnęła ręką, na co Luthor zbliżyła się kozłując. Może i jej myśli dalej starały się podążać w głąb, ale postanowiła w pełni skopić się na tym co robi. Co było aż dziwne, piłka prawie w ogóle nie uciekała jej w trakcie podchodzenia do blondynki. - Musisz być bardziej jak spadający liść. Nie dać mu się zbliżyć i wykorzystywać każdą okazję do rzutu.

Kara trochę jak tygrys skoczyła przed siebie, na co ciemnowłosej jednak udało się zareagować i złapać piłkę. Niebieskooka wyciągnęła rękę do piłki, niejako zmuszając Lenę do mocniejszej obrony. Ta, co nie było takim złym posunięciem, poprawiła piłkę w dłoniach i przymierzyła się do rzutu. Kara opuściła ramię, dając jej czysty rzut

- Nie potrafię z takiej odległości Danvers!– opuściła piłkę, ale dalej miała ja w rękach.

- Masz do dyspozycji trzy kroki – blondynka odsunęła się o krok czy dwa, umożliwiając ciemnowłosej zbliżenie się do kosza. Przez moment wydawać by się mogło, że Lena zaraz odstawi piłkę na boisko i wróci do domu, udając że nigdy żadnego zakładu nie było. Ale to tylko przez moment. Ściągnęła brwi, jakby zastanawiała się jak kwestią od której zalezą losy świata.

Kara wiedziała, ze tak samo marszczy brwi, kiedy ktoś zada jej pytanie, nad którym musi się zastanowić. Lub kiedy stoi nad wyborem podjęcia jakiegoś ciężkiego zadania, albo nad jego odpuszczeniem. Chociaż parę razy ta sama zmarszczka pojawiała się przy jej brwiach, kiedy walczyła z drzwiczkami szafki, albo odpisywała komuś na sms'a.

Zielonooka mogłaby teraz odpuścić. Mogłaby odejść otoczona blaskiem światła. Ale zamiast tego zmierzyła wzrokiem odległość jaka dzieli ja od kosza. Trzy szybkie kroki, czy susy i dam..

- Dobrze – kara powstrzymała się przed podskoczeniem, a jedynie pobiegła pod kosz po piłkę – Jako że gracie jeden na jeden, pewnie będziecie tez grac tylko na połowie boiska. Nie będzie problemu z odległością do kosza, ale za to będzie mało przestrzeni do ucieczki – złapała piłkę i rzuciła ja na powrót Lenie. – Postaraj się teraz mi nie oddać piłki.

koszykówka w różeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz