jako że zbliżają się święta, powoli zapraszam na "święta" na moim profilu, które w tym roku dostaną następny rozdział
juz nie przeszkadzam; miłego czytania
Tego dnia, a właściwie popołudnia po lekcjach, w powietrzu unosiło się oczekiwanie i napięcie. W szczególności dotyczyło to Kary, siedzącej po turecku na boisku, mając piłkę ułożoną na nogach, trochę nieświadomie pocierała wciąż bolące zranienie na palcu.
Co prawda każdorazowe przesunięcie opuszkiem po zranieniu, wywoływało drobny ból, ale blondwłosej nie powstrzymywało to przed ponowieniem i ponowieniem, i ponowieniem ruchu. Miała bowiem wrażenie, że to właśnie ten drobny ból, przeszywający jej ciało od godziny, uświadamia ją że to co zrobiła jest prawda, i ze nie stchórzyła.
Co dziwne, do spełnienia planu nie musiała namawiać ją nawet Alex. Kara po prostu zebrała swoją cała odwagę.
A teraz zostało jej tylko wyczekiwanie. Siedzenie na czerwonym, szkolnym boisku i pocieranie zranienia.
Ty napięcie dotyczyło nie tylko niej. Alex, Sam i Winn, chociaż nie powiedzieli tego blondynce w okularach, siedzieli na krawężniku nieopodal szkoły. Przypatrywali się zza ogrodzenia przyjaciółce. Dlaczego? Chyba sami nie wierzyli, że ich mała Kara Danvers zrobiła tak odważną rzecz.
Przyjaciele nie chcieli, by dziewczyna w okularach wiedziała o ich obecności, dlatego też starali się jak najbardziej udawać że nie są sobą. Jeszce mocniej starali się udawać, że wcale nie spoglądają co dwie sekundy na dziewczynę siedząca na boisku. Możliwe że tym spoglądaniem wyczekiwali ucieczki Kary, czy czegoś innego w jej stylu.
Tyle że dziewczyna nie uciekała. Siedziała na szkolnym boisku z piłka na nogach, błękitnym wzrokiem zawieszonym gdziekolwiek, przecierając opuszkiem palca po zranieniu.
Atmosfera napięcia wyczuwalna była chyba nawet przez wiatr - który się gdzieś schował, i - przez ptaki, które wyjątkowo nie urządzały konkursu serenad. Uczniowie wychodzący z budynku szkoły, mieli dziwnie zawieszoną mimikę. Chyba jakby sami czegoś wyczekiwali. Czy mieli na co? Tego nie wie już nikt prócz ich.
Tylko jedn osoba wydawała się niezależna od wszechobecnego wyczekiwania i niepokoju. Szła z delikatnym, niepowstrzymanym uśmiechem na ustach, rozpuszczonymi czarnymi włosami, i torba z laptopem n ramieniu.
Ta-Lena-Luthor nie zważając na nic, zaciskała dłoń na pasku torby i pewnym krokiem zmierzła na boisko. Jej czarne derby odbijały się o ziemie z głuchym dźwiękiem. Wyglądała jak zawsze – zjawiskowo i jakby zaraz miała prace w korpo.
Kara zobaczyła dziewczynę dopiero kiedy ta weszła na boisko. Oczywiście to przybycie wywołało nagłe zerwanie się z ziemi i pospieszne przywitanie. Nie trudziła się z łapaniem piłki w ręce, więc ta spadła jej z nóg i poturlała się kawałek dalej.
- Hej Danvers – przywitała się z uśmiechem, którego nawet nie starła się powstrzymać – Czego dzisiaj mnie nauczysz?
Blondynce odebrało mowę. Spodziewała się bardziej złego humoru czarnowłosej dziewczyny. Zwłaszcza że poprzedniego dnia miała bardzo smętne podejście do treningów i swoich umiejętności. Za to dzisiaj wydawała się promieniować energia, mocniej niż Kara zazwyczaj.
- Już powoli nie ma cię czego uczyć. Teraz już w sumie będziemy głównie bawić się w kozłowanie, odbieranie piłki i kiwanie – dziewczyna w okularach dokładnie przyglądała się czarnowłosej. Może starała się dostrzec jakieś skrzywienie w mimice, albo westchnięcie. A zamiast tego zobaczyła jak dziewczyna ze spokojnym uśmiechem odkłada ostrożnie torbę z laptopem i podciąga rękawy jasnej koszuli.
CZYTASZ
koszykówka w róże
FanfictionLena nie pozwoli sobię być gorsza od Mon-Ela w koszykówkę. Nawet jeśli będzie musiała poprosić Karę o pomoc. Kara nie odmówi pomocy Lenie. Nawet jeśli przez dwa tygodnie będzie musiała ukrywać, że ta jej się podoba.