To może w coś zagrajcie?

234 25 7
                                    

Mon-El miał zły dzień, oj i to bardzo zły dzień. Najpierw klasówka na którą naprawdę się nauczył, okazała się być akurat z tych zagadnień których nie potrafił. Potem znów coś stało się z jego szafka i nie potrafił otworzyć drzwiczek, przez co tylko cudem (i pomocą wicedyrektora) wyciągnął swoje zaszyty. Jeszcze przypadkowo wylał na siebie połowę wody z butelki, na szczęście uratował swoje zadanie, która prawie zostało pomoczone. Nie mówiąc nawet o tym, że w końcu odważył się zaprosić Karę na randkę, a ona odmówiła i było to okropne przeżycie jeszcze bez komentarza Alex.

Ten dzień był okropny, a Brunet czuł, że jeszcze wiele go dzisiaj czeka. O zgrozo, miał cholerną racje. Bo kiedy on szedł wkurzony z ręka przyjaciela na barkach, po prostopadłej linii szła akurat Lena. Nie trzeba było być dobrym matematykiem, żeby dostrzec, że jeśli zaraz nie pojawi się jakaś zmienna, to za parę sekund dojdzie do kolizji.

Zmienna nie wystąpiła. Kolizja stała się nieuniknionym. A kiedy nastąpiła, pełen prochu Mon-El wybuchł.

- Uważaj jak chodzisz! Nie potrafisz się rozejrzeć!? - brunet zrzucił z ramion rękę czarnoskórego i z zaciśniętymi pięściami rzucił do brunetki przed sobą. Kruczoczarne, proste włosy opadały jej na ramiona. Miała na sobie ciemną, przylegającą sukienkę i botki, co było dziwne jak na chodzenie do szkoły. Musiało to być przecież musiało to być niezbyt wygodne.

- Mówisz serio? – Lena podniosła swoja książkę, która upadła na ziemię. Założyła czarne włosy na uszy.

- Wpierdoliłaś mi się pod nogi! - błękitne oczy, teraz zasłonięte przez złość natrafiły na z lekka poirytowane zielone.

Lena prychnęła powstrzymując się od śmiechu.

- Chyba od biegania po boisku coś ci się w głowie poprzestawiało.

- No tak, bo jako Luthor jesteś naiwniejsza! – wypalił Mon-El bez zastanowienia i tym trafił na cięki lód. Zielone oczy zapłonęły złością. Nawet James wciągnął powietrzę przez zęby i odsunął się o krok.

- Odezwał się Pan Wspaniały, dzięki którego wygraną w meczach szkoła w ogóle istnieje!

- Oczywiście że nie! Zawdzięcza to czyimś dziecinny projektą i „wynalazką" - Lena zacisnęła wargi w wąska linię. Nie podobało jej się jaką kartę wyciągnął.

- Jestem od ciebie lepsza nie tylko w „wynalazkach" - odpowiedziała ostro, mimowolnie stając krok bliżej chłopaka

- Z wielką chęcią się przekonam – Mon-El ze ściągniętymi brwiami, również zrobił krok. Stali naprzeciw siebie, na wyciągnięcie ręki. Chłopak był od niej o głowę wyższy, przez co Lena musiała spoglądać na niego z dołu.

- To może w coś zagrajcie? - zaczął delikatnie Olsen, chcąc załagodzić sytuację – Może koszykówka?

- Dobry pomysł. Panna Luthor będzie musiała wreszcie pobiegać!

- A Pan Wspaniały celować. To jak za tydzień?

- Za dwa, żebyś nauczyła się czegoś ze swoich książek. Na szkolnym boisku po lekcjach – Mon odsunął się, odwrócił i odszedł pełen buzujących emocji. Musiał przyznać, że wyrzucenie emocji na Lenę trochę mu pomógł, ale i tak chciał w coś uderzyć.

Lena stała w miejscu, zaciskając dłonie na książce. Była wściekła. Przez jego wybuch, przez krótki moment czuła się bezsilna. Nie miała panowania na całą sytuacje. Była zła. A teraz nie mogła przegrać. Musiała udowodnić mu, wszystkim dookoła i sobie. Musiała być lepsza.

I będzie lepsza.

Problemem było to, że nie potrafi grać w koszykówkę. Mon-El był przecież sportowcem, jednym z lepszych w szkole do tego. O ile nie najlepszym. Jeśli nawet nie jest najlepszy w koszykówkę, to któryś z jego znajomych z drużyny, pewnie go nauczy. Ale ona?

Nie miała znajomych potrafiących grać. A zgrozo, mało kogo w szkole, z kim dane było jej rozmawiać, nie miała ochoty zamknąć w pudle i schować daleko od siebie. Potrzebowała kogoś kto nauczy ją grać.

Dam.

- Kara! Jesteś najlepsza! - radosny krzyk z boiska do koszykówki przyciągnął jej uwagę.

Ka boisku grało pięć osób-trzy dziewczyny i dwóch chłopaków- a obok boiska, siedziały dwie kolejne (chłopak i dziewczyna). Chyba wszyscy w szkole znali te grupkę. Zawsze po szkole zostawali na boisku i grali w koszykówkę. Pomiędzy grającymi była blondynka. Kara Danvers. Według plotek krążących po szkole, właśnie ona była najlepsza w szkole, jeśli chodziło o koszykówkę. Czarnowłosa nawet parę rzazy ją widziała w trakcie gry i musiała przyznać, że te opinie były nie bezpodstawne.

No i chyba Lena znalazła rozwiązanie swojego problemu.

Sprawnym krokiem ruszyła w stronę boiska. Nie zajęło jej dużo czasu wejście na teren boiska. Akurat piłka znów trafiła do kosza, wydając piką dam. Piłkę, jak można było się domyślić, rzuciła blondynka. Jeśli tylko dziewczyna się zgodzi, Lena jest uratowania.

- Kara Danvers? - czarnowłosa zapytał stając przy grupce znajomych, przez co wszyscy Się na nią spojrzeli. No prawie wszyscy. Mimo że nawet ubrana w kwiecistą sukienkę Nia i cały na czarno, i z drużynową bejsbolówką, Braini na nią spoglądali, nie robiła tego jedna osoba. Winn i Barry stali jak wmurowani, Samantha lekko się uśmiechała, a mina Alex przypominała „ooo".

Kara Danvers spięła się słysząc własne imię, wypowiedziane przez ten głos. Nie spodziewała się kiedykolwiek usłyszeć go z tak bliska. Stała tyłem do dziewczyny. Ze ściągniętymi ramionami, zaczęła powoli się odwracać.

Wciągnęła powietrze dostrzegając, że wystarczy by zrobiła krok czy dwa i miałby czarnowłosą na wyciągnięcie ręki.

- Tak? - zapytała wyraźnie wyższym głosem. Wytarła dłonie o uda, bo wydawało jej się, że są spocone.

- Masz czas przez najbliższe dwa tygodnie po lekcjach? - głos bez emocji, kiedy Lena przestępowała z nogi na nogę. Może nie pokazywała jak bardzo jest poddenerwowana, jednak wizja odmowy ją przerażała. Nie może przegrać z Mon-Elem.

- Tak... - zmarszczyła brwi, Kara bardzo nie wiedziała do czego zmierza, a głos miała co raz wyższy.

- Nauczysz mnie grać w koszykówkowe?

- Okay – głos już miała ledwo słyszalny i piskliwy.

- Jutro, tutaj, po lekcjach.

Lena odwróciła się i wyszła, a Kara stała w miejscu. Jakby jej trampki połączyły się z podłożem jakimiś niewidzialnymi linami, i nie chciały puścić.

- Czy to była Luthor? - zapytała Alex odchodząc do siostry – Czy właśnie umówiłaś się z Luthor, żeby nauczyć ją grać?

- Chyba tak...

- Czy to była ta Luthor, w którą od roku wpatruje się Kara? - długowłosy Brain wstała z ziemi, a potem pomógł wstać Nii.

- Tak, to była ta Lena – wyszeptała blondynka, wpatrując się w plecy oddalającej się brunetki.

- Jestem za tym, żeby uczcić jutrzejszą randkę naszej małej Danvers lodami. Co sądzicie? - Sam zabrała swoja torbę i przerzuciła przez ramię.

Kara przytaknęła, chociaż nie podobało jej się użycie słowa „randka". Lody powinny być idealne. Zwłaszcza na okazje, kiedy zupełnie nie wie co przed chwilę się stało. Podeszła do swojej torby i podniosła okulary i nałożyła je na nos. Ostatni raz spojrzała w stronę oddalającej się Luthor. Trochę chciała się upewnić, że na pewno bez okularów dobrze widziała Lenę. Tyle, że nawet spoglądając na oddalającą się sylwetkę, w okularach czy bez, dobrze wiedziała kogo przez moment miała przy sobie.

Na pewno była to Lena. Ta Lena Luthor.

koszykówka w różeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz