7. FF "Wdzięczność i Osioł Morzechowy" by _rozmarynn_

118 11 23
                                    

Nad Sercowem unosiła się poranna mgła, która swoją delikatnością owinęła wszystkie łąki i senne ogródki, niczym cieniutki wiosenny szalik. Ptaki powoli budziły się ze snu i zaczynały swoją wiosenną symfonię, która z każdym dniem była coraz głośniejsza i pełniejsza. Tego niedzielnego ranka śpiewały jednak tak głośno, jakby chciały wyrwać wszystkich z łóżek i przegonić już tą mgłę, za to obudzić słońce i zachęcić je do otulenia świata swoimi promieniami, a przynajmniej, by spojrzało na to miasteczka zachodu w którym wschody słońca są najpiękniejsze.

To właśnie głosy ptaków spotęgowane przez biciem dzwonów w Kościele Świętego Ducha obudziły Faustynę Irysowską, która — gdy tylko otworzyła oczy i spojrzała w okno — zachwyciła się pięknem tego poranka i najciszej jak potrafiła odsunęła kołdrę stawiając bose stopy na podłodze. Spojrzała na Józka który spał jak zabity po pracowitym tygodniu i najdelikatniej jak potrafiła przykryła go po same uszy,a on we śnie chwycił jej dłoń, ale udało jej się ją delikatnie wyswobodzić nie budząc go. Faustka postała jeszcze chwilę patrząc z uśmiechem na chłopca z farbą na dłoniach, który w zasadzie nie był już chłopcem, ale mężczyzną i najcudowniejszym darem jaki ją spotkał. Józef poruszył się lekko, jakby wyczuł, że ktoś na niego patrzy, więc Faustka wyszła na palcach z pokoju nie domykając drzwi, żeby przypadkiem nie wydały zdradzieckiego zgrzytu.

Po wyjściu skierowała się do pokoiku w którym spały jej dwa cudowne skarby. Uchyliła drzwi i zobaczyła dość ciekawy widok; Dorotka spała głową prawie zwisając z łóżka, z kołdrą zwiniętą w kłębek gdzieś w najdalszym kącie, za to Franek leżał jakby "na baczność" z rękami wyciągniętymi prościutko wzdłuż ciała. Fau prychnęla cicho i po raz kolejny zadziwiło ją to, jak jej dzieci są od siebie różne, a równocześnie tak podobne. Postała tak chwilę, po czym zamknęła cicho drzwi i na palcach zeszła do kuchni.

W kuchni zrobiła sobie herbatę i z cieplutkim kubkiem wyszła na werandę. Patrzyła na rozkwitający i budzący się świat, na zieleń która z dnia na dzień stawała się coraz bardziej soczysta, na małą wiewiórkę która przebiegła przez ogródek, na kwiaty które powoli, powoli rozchylały swoje kielichy gdy poczuły się połaskotane przez słońce, na nowe roślinki które nieśmiało wystawiały pierwsze listki i zapuszczały swoje korzonki coraz głębiej w ziemię.

Faustyna zapatrzyła się na to dzieło i już nawet nie zwracała uwagi na to, że jej bose stopy są całkowicie zimne, a cieniutka piżama nic, a nic nie chroni przed wiatrem. Ona po prostu stała i czuła ogromną, gigantyczną wdzięczność. Wdzięczność, za ten cały świat. Wdzięczność za tą przyrodę. Wdzięczność za każdą chwilę jaką przeżyła. Wdzięczność, za ludzi którzy jej towarzyszyli. Wdzięczność, za piękno które otaczało ją z każdej strony. Wdzięczność, za wiosnę która w końcu przyszła. Czuła wdzięczność dla Stwórcy, dla najwybitniejszego Artysty. Dziękowała Mu, za wszystko, za swoje życie, które było tak ogromną łaską, za rodzinę i za miłość, która była przecież jej wierną towarzyszką.

Stała tak, ze łzami w oczach i czuła się cała wypełniona wdzięcznością. To była jedna z tych chwil, gdy człowiek po prostu trwa w zachwycie. Faustyna tak bardzo wczuła się w tą chwilę, że nie usłyszała jak w oddali ktoś schodzi po schodach (starając się nie tupać, ale średnio mu to wychodziło). Ocknęła się dopiero wtedy, gdy poczuła, jak ten ktoś zarzuca jej sweter na ramiona. Wzdrygnęła się i spojrzała w bok, gdzie zobaczyła Józefa, który stał, patrząc na nią z troską i zachwytem równocześnie.

Przez jej głowę przeleciała myśl, że jej życie to galeria sztuki w której Artysta umieścił doprawdy wybitne dzieła.

— Nie ma to jak przeziębić się w niedzielny poranek, tak, to zdecydowanie to, co Irysowscy lubią najbardziej — odezwał się po chwili Józef.

wiosna pełna światła [antologia ff]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz