❝ autophobia - lęk przed samotnością; poczuciem izolacji ❞
Podczas gdy Baltimore spowija zmrok, patrzenie nocą w gwiazdy nie pomaga ukoić koszmarów. Szukanie samego siebie, gdzieś tam, pośród wszechobecnej ciemności, nie pomaga sprawić, by...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
𓃝𓃞𓃝
Wstał cały obolały. Z trudem uniósł głowę z poduszki, tylko po to, by po chwili ją znów na niej położyć. Nie mógł spać. Nie mógł też funkcjonować. Na tarczy zegara dostrzegł, że budzik powinien był odezwać się kwadrans temu. A może nawet kilka. Oczywistym było, że zaspał do pracy. Mimo to, postanowił dalej leżeć pośród pachnącej pościeli. Czuł chłód u swego boku, a zamknąwszy powieki dotarł do niego świergot Amber;
— Nie, nie wstanie... — tłumaczyła się przez telefon. — Nie, nie załatwi tego sam... tak, kilka dni — kontynuowała. — Tak, również było mi bardzo miło z panią rozmawiać — rzuciła zła po zakończeniu rozmowy.
Graham wytężył słuch i resztki sprawnych neuronów, by połączyć fakty. Nie był do końca pewien, czy młodsza od niego kobieta właśnie po raz kolejny, w akcie szczerej miłości, załatwiła mu urlop na żądanie czy załatwiała właśnie przewóz mebli. Równie dobrze, ucieszyłaby go, gdyby właśnie w tamtym momencie zapewniała sobie pojedyncze miejsce w hotelu na co najmniej drugim końcu stanu. Przynajmniej na odległość tych kilkunastu kroków, by w końcu mógł się od niej uwolnić. Pragnął tego niczym przekonania świata, że ziemia nie jest płaska a szczepionki nie spowodują, że ludzie zaczynają nagle odbierać samoistnie radio. Tak czy inaczej, nie był w stanie jej odrzucić. Bo co niby miałby jej powiedzieć?
— Przepraszam Amber, ale duszę się. Duszę się, przy osobie, która sprawiła, że oddycham. Która wyciągnęła mnie z tej cholernej wody, krzyżując wszystkie plany.
No tak, tak zdecydowanie by nie powiedział. Wolał się nie odzywać, niż zrzucać na nią ciężar, jaki uczepił się jego umysły lata temu. Czasem nic było cenniejsze niż wszystko. Czasem tylko tak, mógł jej za to podziękować. Bo śmierć nie zawsze była rozwiązaniem. O czym już się doskonale przekonał.
Machnął ręką, zbywając natłok myśli, płynących przez głowę. Odczuwał ciągłe zawroty. Spróbował przesunąć się także na drugi bok, lecz niewyjaśniony ból mięśni mu w tym przeszkodził. Cóż, przynajmniej miał wolne, więc mógł próbować do skutku. Nie przejmując się w tamtej chwili niczym, spróbował po raz kolejny zasnąć, licząc że sen odciągnie od niego wszelakiej maści dyskomfort. Zrobiłby cokolwiek, byle by nie zostać skazanym na trzy dni spożywania rosołu Amber i słuchania jej życiowych mądrości. Zupełnie, jakby miała ona coś na ten temat wiedzieć.
𓃝𓃞𓃝
Nim się spostrzegł, minęły dwie doby. Dni skleiły się w jasność niczym majestatyczne płatki Lilli. Miał wrażenie, że przespał pół życia, mimo iż minął jedynie niewielki jego fragment. Upadek jednej gwiazdy pośród całej tej nieskończonej galaktyki. Był niczym pośród niczego. Tym, przed czym zawsze uciekał. Gdzieś pośród sennej rzeczywistości słyszał głosy płynące z telewizora czy kuchenną krzątaninę. Czuł smak cholernego rosołu i tanich pastylek przeciwbólowych. Nienawidził siebie za to, że musiał przyznać przed sobą, iż to pomogło. Odrętwienie zmniejszyło się. Miał nawet wrażenie, że zawsze podniesiona temperatura została trochę zbita. Minęły dreszcze i nagle fale chłodu. Wciąż jednak pozostały zaszklone oczy, w których dostrzegalny był głęboko zakotwiczony smutek.