Hannibal
𓃝𓃞𓃝
Wziął głęboki wdech, poprawiwszy jasne włosy, które opadły mu na czoło. Robił to już nie raz. Nawet się nie denerwował. W końcu nie było niczego, co byłoby w stanie wyprowadzić go z równowagi właśnie w tamtym momencie. Oczywiście, że mógłby zrobić coś bardziej widowiskowego. Coś okraszonego większym artyzmem. Podchodzącego nawet pod sztukę. Dzieło pięknego i chwilami brutalnego klasycyzmu. Przecież wszystko można było określić mianem sztuki, gdy dodało się do tego fragment odpowiedniej filozofii i okrasiło lotnym tytułem. Hannibal zapisał w pamięci, by kiedyś tak tez uczynić. By przemienić brutalność mordu w gloryfikację człowieczego piękna. By zagrać na ciele obdartym ze skóry niczym mityczny Apollo na Marsjaszu.
Na razie jednak pozostało mu dokonywać swoich przemian nieco ciszej. Zważywszy na fakt rzekomej współpracy z policją. Przynajmniej w tamtym momencie, postanowił się wyciszyć. Okryć czerń swojej duszy oraz demony narastające w jego wnętrzu licem terapeuty, któremu przyszło leczyć umysły i serca. Nie mógł powiedzieć, że tego nie lubił. Może nie radowało go dawanie ludziom nowego życia, jednak wciąż szaloną przyjemność sprawiała mu gra na ludzkich emocjach niczym na najlepszym klawesynie. Ubóstwił rzeczywistość rozmytą w fikcji, którą mógł poić spragnione wsparcia oraz niestabilne elementy. Bawiły go także te wszelkie, jakże przyziemne problemy, z których spowiadano mu się. Stanowiło to błahe czyszczenie ludzkiej, od dawna przeżartej zepsuciem, duszy. Skalonej błędem narodzenia w tym brudnym świecie.
Uśmiechnął się delikatnie, wodząc wzrokiem za zwierzyną, która spacerowała pośród cichego, powoli kwitnącego, lasu. Zgniłe, brązowe liście skrzypiały pod jej stopami, gdy spokojnie wpatrywała się w ekran telefonu. Błahostka — przemknęło przez chwilę pośród myśli Lectera. Mężczyzna szybko pociągnął za spust strzelby myśliwskiej. Sezon polowań na niektóre zwierzęta trwał przez cały rok. Dla Hannibala właśnie tamtego dnia miał się on rozpocząć. Ofiara padła od razu. Stłumiony dźwięk wystrzału nie zainteresował żadnego z pobliskich drzew. Hannibal nie lubił zabijać w tak oczywisty sposób. Tak paskudnie człowieczy i prostacki. Można by uznać to nawet za wypadek. Można by, gdyby nie fakt, że nabój przebił ciało w idealnym miejscu. Doskonale wytyczonym przez oko strzelca. Niczym boski dotyk dłoni, zdolnej do tworzenia cudów. Do stworzenia cudu śmierci. Ukazania jej piękna. Kreacji.
Hannibal nie odbierał żyć, by po prostu dokonać aktu unicestwienia. On ich wszystkich czcił. Wyręczał Boga, czy tez wszelkie inne bóstwa, odpowiedzialne za przerwanie nici istnienia. Za wymierzanie kary czy też ciągnięcie losów pośród niewinnych. Pomagał im. Na swój sposób. Tworzył sztukę z ziemskiej marności. Okraszał pięknem, niczym ostatnie szlify tworzące brylanty ze zwykłych diamentów, każde istnienie, jakie wpadło mu w oczy. Jakie było warte jego uwagi.
CZYTASZ
autophobia | hannibal ff [ wolno pisane ]
Fanfic❝ autophobia - lęk przed samotnością; poczuciem izolacji ❞ Podczas gdy Baltimore spowija zmrok, patrzenie nocą w gwiazdy nie pomaga ukoić koszmarów. Szukanie samego siebie, gdzieś tam, pośród wszechobecnej ciemności, nie pomaga sprawić, by...