V |Hannibal

54 8 0
                                    

𓃝𓃞𓃝

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

𓃝𓃞𓃝


Zapomniał już, kiedy ostatnim razem przyszło im siedzieć przy wspólnym stole w tak miłych warunkach. Ostatnim razem, gdy widział jej blond loki, sytuacja była dość napięta. I dzieliło ich coś więcej niż stół. Mimo tego, wciąż nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy. Hannibal znał Bedelię od dawna. Przywykł już do jej psychologicznych sztuczek. W końcu była psychiatrą. Zresztą tak samo jak i on sam. Z wielkim żalem musiał przyznać także, że lepszym od niego. Przynajmniej biorąc pod uwagę względy etyczne i moralne. Ponad to, była na tyle rezolutna, by warto było zachować ją przy swym boku. Obawiał się, że kiedyś przyjdzie czas, w którym i ona się od niego odwróci.
   W tamtym momencie jednak oboje siedzieli pośród salonu i rozmawiali stłumionym głosami, by nie rozsiewać informacji poufnych wśród reszty gości. Na ciele kobiety połyskiwała czarna sukienka, odbijając żółte światło lamp. Podkreślała jej smukłe biodra i biust. Nerwowo dźgała widelcem przystawkę z grymasem na twarzy. Hannibal doskonale znał tę minę. Doskonale wiedział, co zamierzała za chwilę powiedzieć.

— Zastanawiam się... — zaczęła, spoglądając nerwowo na swojego pacjenta, z którym łączyła go dość nieokreślona relacja. — Zastanawiam się, czy po tym co się stało...Czy po tym co się stało...nie powinnam zakończyć pracy. Kto wie, jak postąpią inni? — zapytała cicho, przełknąwszy ślinę.

  Lecter jeszcze przez chwilę się nie odzywał. Spoglądał jedynie na jej zagubione oczy. Mimo jej idealnego opanowania, zauważył drżenie jednej z dłoni i kącika ust. Dlatego też nie ponawiać dyskusji na temat etyczności tego, jak postąpił. Jak i samej jego kwiesti. Znając jednak kobietę, zdawał sobie sprawę, że to go nie ominie. Skrzywił się znacznie, gdy dotarło do niego, że Bedelia rozmyślała właśnie zawieszenie działaności — co prowadziłoby do tego, że on sam musiałby związać się z innym gabinetem lekarskim, czego nie pragnął.

— Wiem, o czym myślisz — kontynuowała, w odpowiedzi na ciszę. Jej oczy utknęły między twarzą Lectera a ścianą. — I tak..dziękuję. Choć wiem, że nic ci po tym. Mimo tamtego, nie wyobrażam sobie, co by było gdyby... — mówiła, zniesmaczenie łamiącym się tonem, który trzymała na wodzy.

W tamtej chwili nie była jednak jego lekarzem. Mogła sonie na to pozwolić. Była jego przyjaciółką. Lub kimś w takim właśnie rodzaju. Właściwie określenie przyjaciele w ich przypadku było zdecydowanie nieadekwatne. Ją trzymała przy nim ciekawość, jego zaś bezpieczeństwo, które w każdej chwili Bedelia mogła stawić na krawędzi. Łączyło ich dziwne przyciąganie, którego nie mogli zgodnie określić.

— Nie musisz — odparł nagle, wsuwając do ust kawałek potrawy. Niewzruszenie kontynuował posiłek, podczas gdy ona nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić.

— Nie musiałeś jednak być aż tak agresywny. Zdecydowanie nie powinieneś...to był jedynie niestabilny pacjent.

— Poręczysz za to, że do niczego więcej by nie doszło, gdyby mnie tam nie było?

autophobia | hannibal ff [ wolno pisane ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz