Rozdział 1

39 3 0
                                    

Parker

Nie pamiętam gorączkowego wezwania pomocy, które wykonałem, ani nadjeżdżającej karetki. Pamiętam tylko miłość mojego życia, błagającą mnie, bym jej nie puścił, i obietnice, którą złożyłem.
A potem się rozpoczeła walka o jej życie.
Kilka godzin temu zmusiłem wszystkich do opuszczenia szpitala. Wyszli powoli. Niechętnie. Mój brat. Moja matka. Zostałem sam. Chciałem tgeo, siedzę na tej cholernej poczekalni i czekam, gdy jakiś lekarz do mnie wyjdzie. To cholerne czekanie mnie dobija. Nie lubie szpitali, ta bezsliność gdy nic nie możesz zrobić i jesteś skazany na łaskę lekarzy, którzy wiedzą co robią. Nadal w głowię mam jej krzyk, gdy spada do tej przekletej rzeki a ja nie mogłem nic zrobić. Nienawidzę tej sterylności, szpitalnego zapachu który doprowadza mnie do szału, ale siedzę tu taj tylko dla niej. Wiem, że powinienem być przy niej, przyżekałem, że nic złego się jej nie stanie przy moim boku, a jednak zawiodłem jako mąż. 
Nerowo zacząłem się przechadzać po szpitalnym korytarzu. Nie mogłem już wysiedzieć. Chciałbym już wiedzieć, co do cholery z moją żoną? Ale brak żadnego lekarza na choryzoncie. Nagle drzwi się otworzyły i zobaczyłem na łóżku moją ukochaną, która była strasznie blada, jej głowa była obwiązana opatrunkiem. Wiedziałem, że uraz głowy to może być coś poważnego. A lekarze walczyli o jej oddech, żeby przywrócić jej funkcje życiowe, które były na granicy, że mogłem ją stracić na zawsze.
- Panie doktorze, Czy mogę zostać z żoną? - głową wskazałem sale do której ją przywieżli.
- Oczywiście, panie Walker.
Wcale się nie dziwie, że mój najlepszy przyjaciel Derek, wciąż tu taj jest. Przechodzi przez ciemny, prywatny pokój do miejsca, w którym siedze na twardym plastikowym krześle. Zgarbiony obok łóżka Olivii.
- Jestem tu taj, stary. - dotyka mojego ramienia i podaje mi kubek z gorącą kawą, która jest mi cholernie potrzebna. Nie zamierzam zasnąć, będę przy niej czuwał całą noc.
Biorę od niego plastikowy kubek i upijam łyk tego świństwa z automatu, które tylko udaje kawę, a wcale jej  nie przypomina. Jak ludzie mogą pić to świństwo? Yhm, w sumie po paru godzinach siedzenia na poczekalni to nawet to gówno, przypominające kawę powino mnie trochę postawić na nogi. Kiwam głową, nie odrywając oczu od posiniaczonej i opuchnietej twarzy mojej żony. Nie puszczając jej dłoni. Nie oddalając się od niej nawet na milimetr. Twardo będę przy niej czuwał.
- Wyjdzie z tego, zobaczysz. Olivia jest silną kobietą, da sobie radę.
Znowu kiwam głową. Nie chcę, aby moja dwudziesto ośmio letnia żona, widziała mnie w takim stanie a co gorsza nie chce żeby umarła. Nie chce być cholernym wdowcem. Mamy sporo życia przed sobą.
- Pozwól mi zabrać się do domu. - klepie mnie w ramię a jego wzrok jest przepełniony współczuciem.
Kręcę głową, oczy mam wpatrzone w twarz Olivii.
- Nie.
- Masz zakrwawione ubranie. Jesteś wyczerpany i głodny.
- Nie zostawię jej.
Unoszę jej zimną dłoń do ust, żeby pocałować jej obrączkę. Zawsze zwracała mi uwagę na ten gest, i posyłała mi swój piękny uśmiech. A jej zielone tęczówki wpatrywały się we mnie jak zahipnotyzowane, i było od nich tak wielkie i szczere uczucie, którego teraz mi brakowało.
- Parker, musisz trochę odpocząć. 
Ściskam dłoń Olivii mocniej. Obserwując ją, wyczekując jakiegoś mrugnięcia okiem, drobnego drgnięcia ust, czegokolwike co mogło by oznaczać że jest tu taj ze mną.
- Nie.
- To ja też nie wychodzę. - wzdycha głeboka i siada na kanapie pod oknem.
Przekroczyłem punkt całkowitego wyczerpania kilka godzin temu i teraz jestem w tym podobnym do zombie trybie autopilota, który przejmuje kontrolę tam, gdzie nic nie wydaje się już prawdziwe. Ciągle myślę, że to musi być okropny sen i obudzę się w każdej chwili i wszystko wróci do normy. Ale z każdą mijającą minutą, okropna rzeczywistość tej sytuacji rozwija się. Jestem całkowicie przytomny. Olivia śpi. Oboje jesteśmy uwięzieni w koszmarze.

Utracone wspomnieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz