Rozdział 4

30 1 0
                                    


Parker


Gdy udaje nam się wyjechać z podziemnego szpitalnego parkingu to wiem, że z mojego brata oprócz tej małej wpadki. Jest z niego dobry kierowca. Spoglądam przez okno i moim oczom ukazuje się widok pary z dzieckiem. Tak bardzo chcieliśmy założyć rodzinę z Olivią, że będę starał się najmocniej na świcie, żeby zostać ojcem. Ale na razie muszę się skupić na tym, żeby moja żona wybudziła się ze śpiączki. Brat zerka na mnie na chwilę i skupia się z powrotem na drodze. Wiem, że coś chciał powiedzieć ale odpuścił, bo nie mam ochoty na jego głupie gatki i docinki. To że jest ode mnie młodszy o pięć lat. Nie upoważnia go do tego żeby prawić mi morały.

Bo to ja większość życia przeżyłem i spędziłem po swojemu, tak jak ja tego chciałem. A nie żyć pod dyktando innych. Tak jak on to robił. Fakt, broniłem Maxa jako starszy brat, gdy dzieciaki się nad nim znęcały w szkole. Jak wdał się w pierwszą bójkę, to nauczyłem go jak ma się bronić żeby nie został cipą i frajerem. Byłem dla niego troszkę wzorem jako starszy brat, ale każdy z nas żyje po swojemu. Niestety, nie nauczymy się życia jeśli sami nie nauczymy się na własnych błędach, i nie wyciągniemy z tego odpowiedniej lekcji.

Przejeżdżaliśmy obok kościoła, kazałem bratu się zatrzymać. Potrzebowałem tam wejść i się pomodlić bądź tylko porozmawiać z Bogiem. Bo tylko to robiłem i tylko to mi pozostało, gdy opuszczałem sale Olivii i kierowałem się do małej szpitalnej kaplicy. Prosić Boga o to, żeby mi jej nie odbierał. Bo nie poradzę sobie bez niej, gdy nie będzie jej u mego boku, to ja też ze sobą skończę. Życie bez niej. Nie będzie miało najmniejszego sensu.

- Pójść z tobą. - spogląda to na mnie, to na kościół z lekkim zdziwieniem. - Od kiedy ty chodzisz do kościoła?

- Od nie dawna, to mi pomaga. Daje mi nadzieję, że Olivia z tego wyjdzie. - powiedziałem ze smutkiem w głosie, to było dla mnie ciężkie, ale modlitwa jakoś uspokajała mnie wewnętrznie.

Dawała takie poczucie, że to co się stało nie zmieniło mnie tylko umocniło mnie w tym, że miłość jak i wiara mogą przezwyciężyć każdy ból.

- Poczekać za tobą. Jak skończysz się modlić? - powiedział, gdy już wysiadałem z samochodu.

- Nie, jedz do domu. Ja wrócę pieszo.

- Jak chcesz, bracie.

Patrzę jak brat odjeżdża a sam udaje się w stronę kościoła. Gdy wślizguje się do środka, widzę, że trwa jakaś próba chóru. Zająłem miejsce w ostatnim rzędzie i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zauważyłem, że dość nie dawno budynek musiał przejść renowacje. Dziesięć dużych okien nawy głównej przedstawia postaci świętych Jezusa Chrystusa, Ewę która jest kuszona przez węża, dwunastu apostołów na ostatniej wieczerzy z Chrystusem. Nad chórem znajduje się witraż z przedstawieniem matki Chrystusa Marii. Zdobione sklepienia zostały odrestaurowane, a balkon mieścił się nad chórem. Siedziałem tak, zachwycając się architekturą, pięknymi witrażami i dostojnością budynku, że tak naprawdę zapomniałem po co tak konkretnie tu taj przyszedłem. Od dawna tego nie robiłem. Dopiero tragedia, która przyprowadziła mnie tu taj do Boga. Uświadomiła mi, że życie jest zbyt krótkie. Oderwałem się na chwilę i wreszcie moją uwagę przykuły wydarzenia na scenie. Na środek wystąpiła kobieta, Afroamerykanka, która zaczęła śpiewać. Muzyka gospil nie była mi obca. Ten klimat całego chóru gdy zaczął śpiewać w raz z nią, poczułem dziwne ciepło na sercu, że jestem w odpowiednim miejscu. Usłyszałem za sobą znajomy głos.

- Witaj, Parker. Dawno cię nie było.

Zerknąłem w górę i zobaczyłem pastora Jackson'a, który wyciągnął rękę w moją stronę. Przywitałem się z nim, odwzajemniając uścisk dłoni. 

Utracone wspomnieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz