XXIV

651 40 10
                                    

W pokoju panowały egipskie ciemności. Czekając aż wyostrzy mi się wzrok starałam się zatrzymać go na czymś, co nie przypomina mi potwora.

Takie niepozorne krzesło, w dzień zawalone ubraniami, a w nocy wygladające jak jakiś szlamowy potwór, albo szafa, drzwi lekko uchylone, a poświata padająca do jej środka tworzyła przeróżne dziwne kształty.

Zapaliłam lampkę. Westchnęłam z ulgą, który wyparowała sekundę później.

Skoro to był tylko sen to dlaczego czuję nadal niepokój? Zapytałam sama siebie szukając wzrokiem zegarka. Druga czterdzieści trzy.

Wiedziałam, że już nie zasnę. Dopiero teraz poczułam, że jestem spocona. Odkryłam się kołdrą, bo było mi za ciepło, ale po chwili jednak z tego zrezygnowałam ponieważ zrobiło mi się za zimno.

A oczywiście stóp nie odkryję, bo jeszcze coś wynuży się zza łóżka i...

Sama się nakręcam.

Uderzyłam się dłonią w czoło i przy okazji przetarłam oczy.

Nie wiedziałam co mam zrobić. Czułam wewnętrzną potrzebę aby mimo pory udać się do domu rodzinnego.
Ale przecież wszyscy śpią!
Jeżeli twój dom się pali, to na pewno śpią. O nie... okropny głosik, a już myślałam, że zniknął na dobre.

— Zamknij się. — Powiedziałam pod nosem, jakbym łudziła się, że to coś da.

Wiesz, że nie zaśniesz, to porozmawiaj ze mną, Rosalio... Teraz ten głos był zbyt podobny do głosu Williego. Przeszły mnie dreszcze. Z powrotem ułożyłam głowę na poduszkę i wpatrzyłam się w sufit.

— Z tobą nie można normalnie rozmawiać. — Mówiłam pod nosem.

A więc dlaczego rozmawiasz?

— Żebyś dał mi spokój? — Westchnęłam odwracając głowę na bok.

Nie zaśniesz, Rosalio. Myśl, o tym że ten sen może być prawdziwy nie da ci spokoju  do póki się nie przekonasz, że TO TYLKO SEN.

Jak ja nienawidzę kiedy masz rację. — Z tymi słowy odkryłam się i usiadłam na łóżku wsuwając stopy w buty.

Narzuciłam na siebie kurtkę i już miałam wyjść z pokoju, kiedy uświadomiłam sobie :

— Boże kochany, co ja najlepszego odwalam? — Zapytałam sama siebie opierając czoło na drzwiach i stojąc w tej pozycji przez kilka następnych minut.

Rosalio!

Wydarł się głos w mojej głowie tak gwałtownie, że o mało nie przewróciłam się.

— Chyba muszę iść do psychologa. — Mruknęłam ignorując ten głos. — Albo niech mnie już zamkną.

Nacisnęłam klamkę i jak najciszej potrafiłam szłam przez korytarz do wyjścia.

Było tak ciemno, że prawie nic nie widziałam, a nie chciałam zapalać światła. Przez chwilę chciałam wrócić do pokoju, ale nie dałoby mi to spokoju.

W tym momencie nie myślałam o niczym. Starałam się skupić żeby nie wydać z siebie dźwięku. Oczywiście musiałam walnąć w jakiś mebel, więc omało nie udało mi się zdusić okrzyku bólu. Wyszło mi coś w stylu  ,,szszszsz".

Wyszłam na dwór. Chłodny wietrzyk owiał moją twarz, a ja skierowałam się w stronę domu. Na ulicach panowała niezmącona cisza.

Lampy świeciły lekkim światłem, a okna domów zasłonięte były zasłonami. W żadnym domu nie paliło się światło.
Na ulicy nie było nikogo, oprócz jednego mężczyzny, który jak obłąkany przeleciał przez ulicę i oddalił się w jakąś stronę.

Fabryka czekolady ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz