XXVII

571 40 14
                                    

Zapomniałam gdzie jestem.

Z ręką na sercu po prostu nie wiedziałam jak znalazłam się tu gdzie jestem.

Mimo że nigdy nie piłam alkoholu z ostrzeżeń taty mogłam śmiało twierdzić, że czułam się tak jakbym się upiła i potem wszystko przeżyła za mgłą.

Przeskanowałam wzrokiem coraz lepiej mi znany pokój. Druga część łóżka była zaścielone i nienaruszona.

Przetarłam dłonią oczy i ziewnęłam.

W tej fabryce robił się ze mnie coraz większy leń.

Podniosłam się do siadu. Czułam się niezręcznie sama w nieswoim pokoju. Z jednej strony mogłabym pójść do swojego pokoju i tam spędzić najbliższe godziny, albo zostać tu. W pokoju, bez żywej duszy, i tak nienagannie czystym (oprócz biurka), że to aż przerażało.

Było tak cicho, że słyszałam bicie swojego serca.

Odwróciłam głowę w stronę szafki nocnej i wzięłam chusteczkę w którą się wysmarkałam. Dźwięk poniósł się echem, jak wybuch wulkanu o trzeciej w nocy, kiedy wszyscy śpią.

Trochę brakowało mi drugiej osoby, ale nie chciałam się zachowywać jak małe dziecko.

Porwałam pod pachę paczkę chusteczek i wyszłam z pokoju Williego. Na korytarzu rozlegały się ciche dźwięki. W kuchni zobaczyłam jednego umpa lumpa.

— Cześć. — Pomachałam ręką i stanęłam obok niego grzebiąc w szafkach w poszukiwaniu jedzenia.

Ten nie odpowiedział, ale z szafki wyciągnął paczkę chrupków do mleka.

— Dziękuję. — Oddaliłam się z miską napełnioną mlekiem i chrupkami po brzegi do swojego pokoju.

— Kompletnie straciłam rachubę czasu i nawet nie wiem jaki dziś mamy dzień. — Powiedziałam przesuwając szklankę z jednej ręki do drugiej.

— Dzisiaj jest niedziela. — Odpowiedział Willy patrząc się gdzieś w bok na umpa lumpa.

— Wiem jedynie, że jeszcze miesiąc i będą wakacje. — Odchyliłam się na krześle, trochę za mocno i upadłam do tyłu.

Huk temu towarzyszący był znacznie straszniejszy niż to, że upadłam.

— Żyjesz? — Willy wstał i wyjrzał zza stołu.

— Tak... — Mruknęłam starając się wstać z podłogi.

Ustawiłam krzesło na miejscu i ponownie na nim usiadłam.

— Dziękuję za pomoc. — Uśmiechnęłam się przypatrując się zmartwionej twarzy Wonki.

— Oh. Nie ma za co. Na mnie zawsze możesz liczyć. — Uśmiechnął się zaczepnie.

Popatrzyłam się na  niego przymrużonymi oczami, ale po chwili odpuściłam.

— Byłeś kiedyś poza naszym miastem? — Zapytałam.

— Kilka razy. — Potwierdził. — Ale nie na dłużej niż weekend.

— Byłeś gdzieś za granicą? — Kontynuowałam.

— Raz. — Potwierdził. — Czemu pytasz?

— Z ciekawości. Ja nigdy nie byłam poza miastem. — Odpowiedziałam.  — Zastanawiam się - jak to jest tam dalej?

— Inna roślinność, tereny... — Zamyślił się. — Gdzie byś chciała polecieć?

— Nigdy nie byłam w samolocie. — Uświadomiłam sobie. — Nie mam jakiegoś wymarzonego miejsca. Każde nowe doświadczenia byłyby dla mnie ciekawe.

Pokiwał głową.

— Wydaje mi się, że... — Zaczął mówić coś pod nosem, ale umilkł w połowie zdania.

— Co ci się wydaje? — Zapytałam.

— Nie... nic. — Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.

Odwzajemniłam uśmiech niepewnie, nie wiedząc za bardzo o co chodzi.

— Idę się przespacerować. — Wstałam z krzesła starając się nie upaść, ale potknęłam się o własne nogi. Starając się złapać równowagę niezdarnie machałam rękami. — Jaka sierota... — Mruknęłam pod nosem, spoglądając kątem oka na Williego, który miał wyraźne problemy w zachowaniu powagi.

— Tylko się nie zabij, jak będziesz iść. — Zaśmiał się, a ja wzięłam sobie jego słowa do serca.

— Postaram się z całego serca wrócić do ciebie w jednym kawałku. — Odpowiedziałam wychodząc z pomieszczenia.

Może i ostatnimi czasy działo się w moim życiu nie wiele rzeczy, to jednak miałam wrażenie, że muszę sobie poukładać w głowie rzeczy, o których jeszcze nie wiedziałam.

Zastanawiałam się nad poważniejszym przyłożeniem się do napisania czegoś ciekawego, ale przede wszystkim przydałoby się stać mniejszym leniem.

( Byłam bardzo dobrym przykładem, więc jeżeli ktoś chciałby się podszkolić to zapraszam. )

Idąc korytarzem nuciłam sobie jakąś muzyczkę, którą usłyszałam kiedyś w filmie i kompletnie straciłam poczucie czasu i tego gdzie dokładnie idę.

A trafiłam dokładnie do dużego, kwadratowego pokoju. Na suficie świeciły światła, ale były przysłonięte przez liście. Moment. Liście? Rozejrzałam się dookoła. W każdym rogu pokoju rosło jedno drzewo. Nie były wysokie, ale za to kolorowe. Jedno drzewo miało liście koloru niebieskiego i rosły na nim jakieś dziwne niebieskie jabłkopodobne owoce. Drugie miało złote liście, które się bardzo pięknie błyszczały. Na nim rosły złoto srebrne kwiatki. Nie większe od paznokcia. Inne drzewo miało zielone liście i o dziwo rosły na nim zwykłe jabłka. A ostatnie? Miało czarne liście z czarnymi podobnymi do winogron owocami.

Pod moimi stopami wysypany był żwir, który chrzęszczał. W niektórych miejscach przebijała się trawa.

Pod światło mogłam zobaczyć cienką warstwę mlecznej mgły, która stała w miejscu.

Po pomieszczeniu rozlegał się dźwięk przycinanych gałęzi.

Spostrzegłam umpa lumpa ubranego w biały strój, stojącego na drabinie i trzymającego w jednej ręce nożyce, które były dwa razy większe od niego, a w drugiej butelkę, którą pryskał na liście.

— Co to za miejsce? — Zapytałam go.

Odwrócił się w moją stronę i zobaczyłam, że na twarzy ma maseczkę i był wystraszony.

Rzucił nożyce oraz płyn i podbiegł do mnie. Złapał mnie za rękę i zaczął mnie ciągnąć w stronę wyjścia.

Gdy wyszliśmy z pomieszczenia poczułam, że w korytarzu jest kompletnie inne powietrze, niż wcześniejszym miejscu.

Zaczął wymachiwać dłońmi i kręcić głową z przerażeniem.

Nie wiedziałam o co mu chodzi.

Wszedł do pomieszczenia zostawiając mnie na korytarzu samą, a ja nagle poczułam, że robi mi się niedobrze. Upadłam na kolana trzymając się za brzuch i nagle nie zobaczyłam nic prócz ciemności, która pochłonęła mnie ze wszystkich stron.

Fabryka czekolady ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz