rozdział xiv; odcinek z serii "na trzy dni przed tragedią"

29 5 8
                                    

Moja mama znowu zaczepia mnie, zanim zdążę zdjąć rękę z klamki. Zaciskam na niej mocniej palce, aż bieleją mi kostki. Mierzy mnie dokładnie wzrokiem i aż zdejmuje okulary połówki.

— Gdzie ty się podziewałeś tak długo? Nie odbierałeś ode mnie i jedzenie już ci wystygło — mówi z wyrzutem. Ostentacyjnie przewracam oczami. Jeśli znowu zamierza robić mi wykłady o odpowiedzialności, to wolę już sobie tego darować.

— Byłem na randce.

— A ja jestem jednorożcem. No chodź, masz tu pizzę.

Głęboko wciągam powietrze, by zaraz czegoś nie rozwalić. Miałem nadzieję, że nastrój po spotkaniu z Heather utrzyma się jak najdłużej, ale nie uwzględniłem potencjalnych pytań mojej matki. Szkoda.

— Już jadłem. W restauracji. Na randce. Z dziewczyną. Żywą — dodaję po kilka słów i patrzę, jak kobieta powoli trawi je w swojej nieogarniętej główce.

— Jak ma na imię? — pyta powoli. A więc obrała inną taktykę - teraz będzie atakować mnie pytaniami, aż nie wyjdzie, że kłamię. Niestety akurat to jej się nie uda. Podchodzę i opieram się o framugę drzwi, by mieć lepszy wgląd na kuchnię, tym samym stanowisko pracy Angeliny Craven.

— Heather. Heather Holt. Ma osiemnaście lat, mieszka w Bristolu i posiada dwa bojowniki. Jeden nazywa się Hades, a drugi Persefona. Ma trzech starszych braci i jednego młodszego. Jej mama pracuje jako architekt wnętrz, a ojciec jest komornikiem.

Moja mama przełyka ślinę, doskonale widzę, jak jej gardło porusza się. Z jakiegoś powodu wygląda na zdziwioną. Szybko jednak reflektuje się i posyła mi życzliwy uśmiech, może tylko trochę skonsternowany. Wychodzę akurat w momencie, gdy ona wraca do swojej papierkowej roboty.

Torbę rzucam z impetem na podłogę w sypialni, tak że nawet brudny dywan się marszczy. Sam kładę się na łóżku z rozłożonymi rękami i obserwuję, jak Theodore po cichu wychodzi z sufitu i jak kot przyczaja się na żyrandolu.

— A więc… — zaczyna niepewnie i drapie się po karku. Wydaje się patrzeć wszędzie, byle nie na mnie. — To naprawdę była randka czy tylko powiedziałeś tak swojej mamie?

Unoszę się na przedramionach, by mieć lepszy widok na Theodore’a, którego szarawa twarz nagle pokrywa się różem.

— Tak tylko powiedziałem. Nie przejmuj się, nawet jeśli Heather mi się podoba, to nie będę odbijał ci dziewczyny. Nawet byłej.

Ręce mnie już bolą, więc przewracam się na brzuch i wyciągam telefon komórkowy z tylnej kieszeni. Kiedyś pobrałem sobie jakieś gry z nudów, może wciąż tam są. Theodore siada na poduszce obok mnie. Oczywiście materiał ani trochę nie zagina się pod nim, nie zostawia nawet cienia. W pewnym sensie zdążyłem się do tego przyzwyczaić, ale dalej jest to dla mnie dziwne.

— Tak sobie o tym myślałem. I wiesz, oczywiście, że nie odpowiada mi to, jak zachowujesz się przy Heather, ale jeśli naprawdę…

— Nie — ucinam krótko. Marszczę nisko brwi, tak że powstaje między nimi maleńka zmarszczka. — Też o tym myślałem. Heather to tylko koleżanka. Śliczna, mądra, to fakt. Faktem jest też, że byłaby idealnym wręcz materiałem na dziewczynę. Ale nie dla mnie.

— Mówisz tak teraz tylko dlatego, że dała ci kosza?

Ciągnę za poduszkę, na której siedział Theodore, i rzucam ją w jego kierunku, nawet jeśli ostatecznie przelatuje ona przez niego i ląduje na podłodze. W tym momencie odnoszę wrażenie, że to ja się rumienię.

— Nie dała mi kosza — mruczę pod nosem. — Powiedziała tylko, że widzi we mnie dobrego przyjaciela. Tak samo jak ja w niej.

— Na pewno nie próbujesz sobie tylko w ten sposób poradzić po złamanym sercu..?

❞legally dead❝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz